Jeden dzień na załatwienioe spraw. Niech będzie. Nachyliłem sie do ucha Mustanga.
- To chodź. Ten jeden dzień sie zrelaksujemy.
Mustang mnie zrozumiał i ruszył naprzód.
- Sans gdzie jedziesz?- usłyszałem Don.
- Daleko od was. Ale stawie sie w kamienicy.
- Ale jak...
- Nie doceniasz mojego konia i mnie. Jakbym był tak zależny od ludzi to nie nadawałbym sie do niczego - uśmiechnąłem sie i ruszłem.
Zatrzymaliśmy sie w jakiejś cichej uliczce.
- Jakiś bar koniku.
Znowu ruszyliśmy, ale tylko pare kroków. Zeskoczyłem z konia.
- Zaszyj się gdzieś, jak gwizdnę wracaj.
Usłyszałem stukot kopyt. Odwróciłem się i pchnąłem pierwsze napotkane drzwi. Panowała tam cisza. Wyszukałem blat baru i usiadłęm na pierwszym krześle.
- Co podać? - usłyszałem z lewej.
- Coś mocnego - uśmiechnąłem się i wyciagnąłęm kilka monet.
Po chwili siedziałęm popijając niezidentyfikowany napuj. Spędziłem tam cały dzień. Połowe przesypiając na blacie baru. Obudziło mnie potrząsnięcie za ramię.
- Niech pan się ocknie - usłyszałem kobiecy głos.
Obudziłęm się i odwróciłęm głowe w jej kierunku. Musiały mi sopaść okulary, bo usłyszałem krzyk i brzdęk tłuczonego o ziemie szkła.
- Przepraszam - pośpiesznie odszukałem okulary i włożyłem je na nos - Niech pani nie krzyczy.
Ale odpowiedziała mi głucha cisza. Uciekła. Tylko co chciała powiedzieć? Wydostałem się z baru i zagwizdałem na Mustanga. Po chwili siedziałem ufnie na jego grzbiecie, a on wiózł mnie na miejsce spotkania.
Posted via Blogaway
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz