- Ano czuję się dobrze... - uśmiechnęłam się ponuro. - Bycie kapitanem podniebnego statku handlowego uczy tego i owego. - Carmen parsknęła śmiechem na przypadkowy rym. - I utwardza głowę.
- Byłaś kapitanem statku?
- Długa historia. Tak, czy inaczej, następnym razem napij się dużo mleka, zanim zaczniesz balować. Pomaga na tyle, abyś utrzymała pion.
- Dzięki. To co, ruszamy?
- Pewnie! - dołączyliśmy do Sansa i Stepe. Rozmawiali o koniach, całkiem nieźle się dogadywali. Postanowili, że nie zaprzęgną ich do dorożki. Wyjechaliśmy na King Cross. Przez całą drogę śmialiśmy się i gadaliśmy. Każdy miał coś do powiedzenia - tylko Ravena milczała. Chyba nie mogła się odnaleźć.
- Rav, co jest? - zagadnęłam wesoło.
- Nic. - odpowiedziała twardo. Nie drążyłam tematu.
Gdy dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się olbrzymi statek z fioletowymi żaglami, który unosił się w powietrzu.
- Lotne kamienie... - westchnęła Stepe.
- Niezłe, co nie? Latałam na podobnym, tylko o czerwonych żaglach. Dobre czasy... Ale one minęły. No nic, wbijamy na pokład? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam. Pewnym krokiem weszłam na pokład, uderzając podbitymi butami o deskę.
- Bea, czy skoro on jest taki duży, to czy nasze konie naprawdę się nie zmieszczą?
- To nie jest duży statek, Stepe. Zobaczysz, po tygodniu okaże się malutki.
- Ile będziemy lecieć? - zagadnął Sans.
- Jakiś miesiąc. Może dwa? Najdłużej pół roku, zależy od pogody.
- Jest coś do picia?
- Taak, o to zadbałam osobiście. - mrugnęłam do Carmen.
Podszedł do nas kapitan John Miley. Powitałam go serdecznie, ponieważ gdy sama miałam statek, bardzo się wspomagaliśmy. Teraz też zgodził się nam pomóc. Poza tym miał najmniej wkurzającą załogę ze wszystkich.
- Drużyno, oto nasz kapitan - John Miley. Przypominam o należnym szacunku.
- Wasze kajuty znajdują się w ładowni. Nie mamy nic lepszego. Bea, pamiętasz o swojej kajucie, co nie? - powiedział chropowatym basem. Pewnie, że pamiętałam. Chociaż równie chętnie zostałabym z jednostką, nie mogłam odmówić - był bardzo wrażliwy na tym punkcie. Nie chciałam go denerwować, mamy wytrzymać razem do końca podróży.
- Słyszeliście? Jazda na dół. Pomogę wam się przyzwyczaić. - krzyknęłam. Zeszliśmy pod pokład.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz