- Może nie znam się na takich sprawach..... -
zacząłem.
- To stul pysk jak się nie znasz! Zaczynasz mi działać na nerwy! -
w końcu nerwy puściły i jej.
Wziąłem głęboki wdech.
- Jeśli mógłbym.... -
spróbowałem jeszcze raz.
- Czego ty chcesz?! - ta pogoda źle na nią wpływała
- Potrzebujemy rady kogoś, kto wie co robić!
Nie. Tego już nie zniosę.
Chciałem pomóc. Odwróciłem się od jej głosu i chwiejnym krokiem ruszyłem przez
pokład.
- Sans! Idioto! Wracaj do szeregu! - darła się jeszcze.
- Jestem
wolnym człowiekiem! - odwarknąłem.
Przewracając się przez wiatr i deszcz,
jakoś dobrnąłem do burty. Chwyciłem ją w dłonie i wszedłem na nią stopami.
Jeszcze trzymałem w ręku linę. Byłem zdecydowany w swoim postanowieniu. Już
nawet wychyliłem pierwszą nogę za burtę.
- Sans! Ty durniu nie rób tego! -
palce Stepe zacisnęły mi się na ramieniu.
Już nie czułem deszczu i wiatru.
Widziałem. Stałem na barierce balkonu. Świeciło słońce, a ja to wszystko
widziałem. Moje ramię ściskała rękom młoda kobieta. Była ubrana w wielką jak na
niej koszule męską poplamioną farbami. Pachniała koniem, farbą i prochem do
pistoletu. Na nadgarstku miała brązową bransoletkę z koniem, a na szyi wisiorek,
także z koniem.
- Sans! Ty durniu! - zaśmiała się - Nie miałeś tak
spadać.
- Nie? - spytałem udając zdziwienie i zeskoczyłem z barierki.
Objąłem kobietę w talii, a ona zarzuciła mi ręce na szyję. Podskoczyła i
nogami objęła mnie w pasie.
- Nie - ugryzła mnie w nos - Nie........
-
Sans! Bea się uniosła! Nie skacz durniu!
I znowu ciemność. Gdybym miał oczy
po policzkach spływałyby mi łzy. Ale ich nie mam, a z pustych, zakrzepłych
oczodołów popłynęły świeże stróżki krwi.
- Podaj jeden powód..... Jeden
powód. A zostanę - wydukałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz