wtorek, 10 grudnia 2013

Beatrycze - Wieczr nad Oceanem

Uwielbiam szanty. Wiele z nich pamiętam - uczył mnie ich ojciec. Słuchając Stepe nuciłam cicho pod nosem, kołysząc się w takt muzyki. Nawet Sansowi się udzieliło. Gdy skończyła śpiewać, praktycznie wszyscy się rozeszli do swoich kątów pod pokładem. Ja jako dowódca ogarnęłam nasz bałagan i weszłam na chwile na górny pokład, jak to kiedyś miałam w zwyczaju przed snem. W drodze usłyszałam modlitwy Raveny i Flokiego oraz czkawkę Carmen.
Na dziobie stali Sans ze Stepe. Rozmawiali o czymś. Jej oczy były rozmarzone, a on obejmował ja w talii. Uśmiechnęłam się do siebie.
Wstąpiłam na mostek do kapitana. Pozdrowił mnie skinieniem głowy. Podeszłam do pulpitu.
- Proponuje nadłożyć trochę drogi i płynąć przez Rubieże. - zasugerowałam, zerkając na mapę.
- Boisz się piratów? - zapytał John. Był naprawdę doświadczonym żeglarzem.
- Wolałabym, aby rejs odbył się bez zakłóceń. Nie są przygotowani na Podniebnych.
- To tu zginął William, prawda?
Milczałam. Kapitan tylko pokręcił głową.
- Masz moje pozwolenie na objęcie steru. Rano mogę przypilnować twoje kociaki, gdy będziesz odsypiała. Markucio potrzebuje odpoczynku. - powiedział, po czym wrócił do pracy.
Kapitan sprawił mi tym ogromną przyjemność. Gdy tylko chwyciłam koło w swoją dłoń, natychmiast poczułam się lepiej. I ten wiatr we włosach...
W pewnym momencie przebiegła Stepe. Jej koszula była rozchłestana, ale oczy przerażone.
- Burza. - szepnęła. Obie wiedziałyśmy, co to znaczy.


Posted via Blogaway

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz