piątek, 6 grudnia 2013

Sans - w drodze

- I co Mustaś? - spytałem - Jak tam kolega?
Zarżał z aprobatą.
- Już lubię twojego konia. I sorry, że nie ogarniam gdzie się zwracać. Ale mówię do ciebie - uśmiechnąłem się.
- Wiem. Nie musisz się tłumaczyć- powiedziała wesoło.
Polubiłem ją. Nie robiła ze mnie niedorozwiniętego dziecka, które potrzebuje niańki. Inni, może i podświadomie, ale to robili. Trzymanie pod rękę, wpadki ze słowami typu :"widzisz". Ale ona na razie wydawała się spoko. Pachniało od niej smarem i olejem. Przyjemna mieszanka zapachów. Można tez było wyczuć nutę konia.
- Pomożesz mi z Carmen? Trochę się obawiam, że nabroiłem.
- A cóż takiego zrobiłeś?
- Pchałem łapy gdzie nie trzeba. Choć nie jestem pewien, czy o to jej chodzi. Ale o cóż innego?
-  A co dokładnie zrobiłeś?
- Lepiej nie gadać - potrząsnąłem głową - Ciekawska jesteś.
- A jak! Witaj przygodo! - zaśmiała się.
Postanowiliśmy puścić konie luzem, a nie zaprzęgać je do dorożki. To przyjaciele, a nie zwierzęta pociągowe. Choć jeśli trzeba to pociągną co trzeba. Jednak nie ma takiej potrzeby. Wsiedliśmy do powozu i ruszyliśmy. Musiał być obszerny, bo było dość luźno. Niedługo potem byliśmy na miejscu.
- Statek latający - skrzywiłem się - Tyle niepotrzebnego hałasu.
- Hałasu? - spytała Stepe.
- No tak... Wiesz jestem przewrażliwiony.
- Rozumiem.
- Ty wszystko rozumiesz - zaśmiałem się - I dzięki że nie traktujesz mnie jak niepełnosprawnego.
- Bo taki nie jesteś. Świetnie sobie radzisz.
- Muszę. Pierwszego dnia bez oczu ocknąłem się na środku obcej ulicy. Szkoła życia, że tak się wyrażę.

Stepe? co ty na to XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz