czwartek, 5 grudnia 2013

Carmen - ostatnia narada

Nie mam pojęcie jak Sans(bo chyba tak miał na imię) mnie dotargał w "bezpieczne miejsce". Byłam bardzo pijana, a teraz mam kaca. Siedzieliśmy w jakiejś sali i pokoju, a mi wydawało się, że wszyscy wokół krzyczą - no tak, efekty wczorajszego nocnego picia. Przyszła Beatrycze i zaczęła spotkanie.
- Witajcie, towarzysze. Jest godzina w pół do szóstej, nasz podniebny statek odpływa o siódmej. - powiedziała, spojrzawszy na zegarek. - Mamy dwie nowe twarze - skinęła głową w stronę jakiejś dziewczyny i mnie. - ale też jednej brakuje. Doyle złożyła mi wymówienie. Trudno. W każdym bądź razie, o szóstej podjedzie dorożka. Jeśli będziecie chcieli - tu skierowała się do Sansa i bladej dziewczyny - możemy zaprząc wasze konie, albo pozwolić im na swobodny trucht przy pojeździe. Obawiam się, że nie zmieszczą się z nami na statku i będą musieli dotrzeć później. - byli widocznie zawiedzeni. - Udamy się na King Cross, tam zostawimy konie i dorożkę pod opieką mojego dobrego przyjaciela i wsiądziemy na specjalnie wynajęty dla nas zeppelin. Podróż potrwa jakiś tydzień, proponuję się rozgościć. Mam nadzieję, że nikt nie ma choroby: morskiej, ni lokomocyjnej, ni lęku wysokości - to wszystko może dać wam się we znaki. Jakieś pytania?
Oczywiście, że mam pytanie.
Podniosłam głowę ze stołu i rozejrzałam się po przybyłych.
- Ma ktoś anty-kacusia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz