czwartek, 5 grudnia 2013

Stepe - na ratunek Sansowi

Wiedziałam, że Sans nie ma oczu, bawiło mnie raczej, to że Carmen uczepiła się jego ramienia. Mam specyficzne poczucie humoru. Powiedziałam "ponoć" bo Bucefał prawdopodobnie nie był czystej krwi. I tyle. Mężczyzna w okularach westchnął, najwyraźniej inaczej to odebrał. Współczuję mu. Bez oczu, z zbulwersowaną Carmen (z kacem)na karku, i pewnie tak jak ja był przygnębiony, że musimy zostawić konie. Bez mojego Bucka czułam się jak bez ręki. Ale trudno, czas przygody bywa czasem poświęceń. Oczywiście pewnie nauczył się w miarę funkcjonować jako ślepiec, Carmen się pozbędzie i pogodzi się z rozstaniem z Mustangiem. Czas płynie, słońce zachodzi, świat się zmienia, metal się topi, a smar jest tłusty. Coś zostaje, coś się zmienia. I tak dalej. Ale ja zwykle myślę o chwili teraźniejszej.
Kobieta szepnęła mu coś do ucha. Nie miała bynajmniej zadowolonej miny.
Odchrząknęłam.
- Choć, Sans, przedstawię cię Bucefałowi, a ty pokażesz mi Mustanga. Carmen, potem z nim porozmawiasz, będzie na to czas (oby nie, dla Sansa to nie będzie przyjemne - pomyślałam), a z końmi się rozstajemy.
- No dobra. - Carmen prawie warknęła. - Idźcie.
- Chodźmy.
Pociągnęłam Sansa za sobą, ale zaraz go puściłam, przecież sam radził sobie bardzo dobrze.
- Dzięki za ratunek. - oznajmił.
- Nie ma za co. - wyszczerzyłam zęby. - Stepe, do usług. - teatralnie się skłoniłam, a futerał z gitarą przekrzywił się na bok. Podróżny tobołek miałam pod pachą, u pasa sakiewkę i inne drobiazgi.
- Sans. - wyciągnął dłoń.
- Wiem. - potrząsnęłam jego ręką.
Po minucie byliśmy przed budynkiem. Konie już czekały.

( Sans? Jak tam Mustang :p)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz