sobota, 30 listopada 2013

Beatrycze - Zadanie Pierwsze (Hurray!)

- Jesteśmy. - powiedziałam. Przed nami wznosił się ogromny budynek Sztabu Generalnego.
- Jest olbrzymi... - zauważyła Ravena.
- Nie tak znowu duży. - wtrąciła Don. - W Stolicy to dopiero są budynki.
- Byłaś w Stolicy? - zapytał Sans.
- A pewnie, bo to raz... - odpowiedziała pani profesor.
- Dobra, możecie zaczekać tutaj i zmoknąć, albo wejść ze mną do środka. Tak, czy inaczej, spotkamy się w Lobby. - stwierdziłam, po czym weszłam do środka. Reszta weszła za mną. Podczas gdy wszyscy zajęci byli podziwianiem renesansowego wnętrza, ja wdrapałam się na piętro.
Wzdłuż długiego korytarza, oklejonego bordową tapetą, mieściły się pomieszczenia. Mój przełożony Inspektor Jim Finlas miał gabinet w pokoju 203. Szłam korytarzem pewnym krokiem - nie musiałam się przecież niczym martwić. Jakie zadanie może otrzymać początkująca jednostka specjalna?
- Ach, Beatrycze! - powitał mnie Jim. Był wysokim mężczyzną o podkręconym wąsiku i brązowych przerzedzonych już włosach. Jego jasnozielone oczy przewiercały wszystkich na wylot. Znaliśmy się bardzo długo, to on załatwił mi tutaj robotę.
- Witaj Jim. - odpowiedziałam, po czym podałam mu rękę. Pocałował ją, zginając się w pół. - Przychodzę po zadanie.
- Oczywiście, mam coś dla ciebie. Ilu ludzi masz?
- W sumie... - Wyciągnęłam kontrakty i zaczęłam liczyć. Sans, Doyle, Ravena, Floki... i ja. - Piątkę. Trzy damy i dwóch dżentelmenów.
- Mało was.
- Na jednostkę specjalną starczy. Są dobrzy. - odparłam, przy czym od razu zwątpiłam w swoje słowa. Nie miałam pojęcia, jacy są. Dobrze, że chociaż byli.
Jim wyciągnął z szuflady biurka zwiniętą, zapieczętowaną woskiem wiadomość.
- Oto twoje pierwsze rozkazy. Wszystkie potrzebne bronie i etece znajdziecie w naszym magazynie. Prom najlepiej wynająć rano, na koszt Sztabu. Po prostu pokaż im to. - Inspektor wręczył mi Medalion Kompanii - legitymację, która umożliwiała mi praktycznie wszystko. - Aha, jeszcze jedno... - naskrobał piórem coś szybko na małej kartce. Był to adres, charakterystyczny dla Crysisu. - Udajcie się do Belli. Ona powie wam co i jak.
- Dzięki, Jim. Za wszystko.
- Drobiazg Bea. Dla ciebie zawsze.

Zeszłam na dół. Moja drużyna wciąż stała przy wejściu.
- Jakie rozkazy? - zapytał Sans.
- Macie dobę na spakowanie manatek i pozałatwianie starych spraw. Jutro lecimy do Crysiu. Zbiórka w kamienicy o piątej rano. W razie czego, jestem w klubie. Nie spóźnić się! - powiedziałam, po czym wyszłam. Zanim zamknęłam drzwi, usłyszałam parę zrzędzeń i jedno ciche "Tak jest!". Uśmiechnęłam się pod nosem. Wyrobią się, będą z nich ludzie.

Sans - ogólnie

Bea zabrała mnie pod rękę. Poinformowała Don, że idziemy i że spotkamy się później w jakimś gabinecie. Potem gadała z ta Raveną? Czy jakoś tak. Co jakiś czas czułem spojrzenie nowych na sobie. Gapcie się na dziwaka w słonecznych okularach z krwią na policzkach, proszę bardzo. Czułem się podle. Nie dość, że ta Bea zaczęła mnie denerwować, to ci musieli się gapić. Będziecie ze mną pracować przyzwyczajcie się! Weszliśmy do jakiegoś pokoju. usadzono mnie pod oknem. Ach! Świeże powietrze! Choć nie. Brudne i smoliste. Skrzywiłem się. I znowu wzrok na mnie. Nie odwracając twarzy od wiaterku i kropli z otwartego (można się domyślić że było otwarte) okna, powiedziałem:

- Nie może się mi pani nadziwić, pani Rav?

Zmieszała się.

- Tak jestem ślepy i tak wiem, że pani na mnie patrzy. Czuje wzrok innych. Taki mój... dar. Ale uprzedzam, a Bea może potwierdzić, nie jestem przyjemnym gościem. I mogę się stać nieprzyjemny. Proszę patrzyć gdzie indziej.

Odwróciła wzrok, choć teraz Bea i ten drugi patrzyli na mnie.

- Wy też - warknąłem.

Odwrócili wzrok.

- Dziękuje. I Bea... Nie żałuj, że mnie przyjęłaś. Mogę się przydać z takim charakterem. Wiem coś o tym.

Nastała cisza, którą przerywało tylko brzęczenie muchy. Potem usłyszałem otwieranie drzwi. Don. Zawahała się.

- Cicho coś...

Uśmiechnąłem się.

- Chyba niechcący nastraszyłem nowych, a Bea chcąc się pokazać z dobrej strony dała mi spokój. Ale oberwie mi się za to. Wiem. Ale to - ściągnąłem okulary i odwróciłem się w stronę przeciągu - chyba świadczy że wiele zniosę.

I głuche "och". Wiedzieli już że ślepy, nie wiedzieli, że bez oczu.

- No co Rav i ty jak ci tam...  To inne niż zwykła ślepota. Ale dla was to bez różnicy. Tylko gorzej wyglądam - uśmiechnąłem się nieprzyjemnie - Ale nosze okulary. Możemy iść po to zadanie. Mam dość bezczynnego siedzenia.

Wstałem, a ponieważ siedząc w cichym pomieszczeniu i za pomocą muchy umiałem się zorientować, sam podszedłem do drzwi i zahaczyłem o Don.

- Przepraszam. Pani przodem, pani profesor - wyjąkałem uprzejmą formułę i poszedłem za jej krokami. Ktoś nas wyprzedził. Pewnie Bea, by prowadzić w odpowiednie miejsce. Hol był cichy. Zajęcia pewnie się skończyły. Wyszliśmy przed budynek. Nadal kropiło. Gwizdnąłem i już po chwili siedziałem na  Mustangu. Nie muszę się zdawać na Bea. Ruszyliśmy. Czułem jak krople spływały mi po twarzy, tam gdzie niegdyś krew. Pamiętam to, za dobrze. "Za dużo widziałeś". "Nie zabiję cię". Skrzywiłem się. Pamiętam jeszcze te dziwne urządzenie. A potem na ulice, a jak! Bez oczu na ulicę! Chcieli torturować i zabić. Bylem dla nich za dobry, nawet bez oczu. Mustang zatrzymał się i usłyszałem głos Bea.

- Jesteśmy.

czwartek, 28 listopada 2013

Ravena - podpisanie umowy

Kobieta, którą zaczepiłam zaciągnęła nas do jakiegoś gabinetu. Był tu mężczyzna w goglach, i druga kobieta- prawdopodobnie wykładowca.
-Usiądź.- poleciła Beatrycze (tak mi się przedstawiła). Wskazała mi krzesło więc zajęłam miejsce. Przede mną na biurku znikąd pojawiła się kartka papieru. Jakaś umowa.
-Co to?- zapytałam.
-Umowa, którą musisz podpisać by dołączyć do jednostki "sharp". Powiedziałaś, że dołączysz.- Spojrzałam na arkusz. Zastanowiłam się przez chwilę. Spojrzałam na Flokiego. Pokiwał głową z zawadiackim uśmiechem. Wzięłam w rękę pióro i podpisałam się. Poniżej nabazgroliłam czarnego ptaka. Beatrycze spojrzała na mnie zaintrygowana.- Ładny.- powiedziała z wymuszonym uśmiechem.- W takim razie.- wyciągnęła do mnie rękę- Witaj w naszych szeregach.- Uścisnęłam jej dłoń. Spojrzała na Flokiego.- A ty?- Podała mu nową kartkę, którą on też podpisał. Wręczył jej ją z głębokim ukłonem. Zaśmiałam się pod nosem. Musieli mieć nas za dziwaków. Mężczyzna w goglach siedział w oknie wykuszowym i zdawał się napawać wonią powietrza w niezbyt normalny sposób. Znałam ten sposób. Musiał być ślepy. Jak Dziewczyna, która niedawno przypłynęła tu z prowincji islandzkiej.

Abaddon - nt. zniszczenia wynalazków

-To jest skandal!-wrzasnęłam.
-Pani profesor to nie moja wina...
-A niby czyja?!
-Nie pomyślałeś jakie będą konsekwencje?! Zasada pierwsza?
-Wszystko ma swoje konsekwencje.-odpowiedziała 13.
-Zniszczyłeś dwa wynalazki wspaniałych uczniów, którzy poświęcili czas...
-Pani profesor..-zaczęła 35.
-Jako osoba sprawiedliwa daje wam dwa wyjścia. Albo odnowicie wynalazki zgodnie z instrukcjami, albo wydalę was ze szkoły.
-Postaramy się
Podeszłam do płaczącej 23. Nie była najlepsza ale włożyła w swoją prace wiele serca.
-Twoja praca byłą wspaniała. Na pewno dostaniesz dobrą ocenę - pogłaskałam ją po ciemnych włosach.
-A teraz-wstałam - proszę zejść mi z oczu!
-Tak jest-odpowiedziała 13. i 35.
-Don-zawołała Bea...

środa, 27 listopada 2013

Beatrycze - wybuch

- Sęk w tym, że nie wiem, co się dzieje! - odpowiedziałam na pretensję Sansa. Próbowałam jakoś z nim się obchodzić, mógłby to docenić. Jestem jego dowódcą, a nie niańką!
Pobiegliśmy do sali nr 9. Abbadon stała na ambonie. Była cała osmalona, jej włosy sterczały w różnych kierunkach.
- Co ja wam mówiłam o bawieniu się dynamitem! - krzyczała na któregoś ze studentów. - Cała wystawa poszła się... o, witajcie.
- Co się dzieje, Doyle? - zapytała. Sans krzywił się, pewnie od zapachu siarki i dymu.
- To się dzieje, że moi uczniowie zapominają o podstawowych zasadach. Zobaczcie tylko, wszystkie wynalazki w strzępach.
- To wszystko, pani profesor? - rzucił ktoś z sali.
- Jak: "to wszystko?"!? Przecież to katastrofa!
- Sans, poczekaj tutaj chwilę. - powiedziałam do Ślepca, po czym wyszłam.
Na korytarzu dostrzegłam nietypową dziewczynę. Miała na sobie skórzany strój, nieadekwatny do miejsca i sytuacji. Za nią szedł mężczyzna w średnim wieku, ze szczeciną na głowie i błyskiem szaleństwa w oczach. Zaklęłam pod nosem, gdy skierowali się w moją stronę. Lekkim ruchem sprawdziłam stan pistoletu. Był przygotowany.
- Witaj, zacna pani. Czy wiesz, cóż się tutaj wydarzyło za nieszczęście? - zaczęła przybyszka. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
- Eee... Coś chyba wybuchło.
- Czy to jest niebezpieczne?
- Na pewno. Czy wszystko w porządku, pani...
- Ravena. Ravena Ingigerd Lothbrok.
- Pani Raveno. Beatrycze Lissouri, miło mi. Pani nie stąd?
- Nie, przypłynęliśmy dzisiaj z Prowincji Islandzkiej.
- Szuka pani zajęcia? A przy tym noclegu? - zapytałam z nadzieją. Kolejna osoba do naszej jednostki...
- Właściwie to tak...
- Jestem dowódcą jednostki "Sharp" działającej pod protekcją Sztabu Generalnego. Jeden podpis i będzie się pani szwendać z nami. - uśmiechnęłam się. Miałam ją w garści.
- Err... - wyraźnie się zastanowiła. Za dużo trudnych słów? Cóż miała do stracenia?
W tym momencie wyszedł Sans. Szedł po omacku, wspomagając się wyciągniętymi rękami.
- Bea, znów mnie zostawiłaś!
- Zobacz... yyy... Poznaj Ravenę. Oto Sans. Pani Ravena planuje dołączyć do naszej jednostki.
Sans zaczął coś marudzić pod nosem. W czwórkę wróciliśmy do audytorium Abbadon.

Sans - krzyk w uniwersytecie

Gdy Don powiedziała, że musi gdzieś iść, poczułem, że jestem spychany przez tłum. Rękoma próbowałem znaleźć Bea. Właśnie trafiłem na jakąś postać, myślałem, że to może być ona, gdy usłyszałem jej głos z zupełnie innej strony. Nie miejsce na takie zachowanie? Jakie zachowanie? Nie chciałeś się rzucać w oczy? I nadal nie chcę. Wziąć pod rękę -na to się skrzywiłem. Nie ufam ludziom. A jej nie ufam na tyle by iść z nią pod rękę. Ale nie mam wyboru. Że tez muszę być skazany na jej łaskę. W każdej chwili może mi wbić nóż w plecy - jak to się mówi. W sali 9 za pół godziny. Niech tak będzie. Bea opisywała mi wygląd wnętrza. Nie było to zbyt fascynujące, ale mogło się przydać. Oczami wyobraźni już widziałem korytarz. Czyli wylądowałem przy jakiejś rzeźbie w tedy, dotarło do mnie. To rzeczywiście musiało być dziwne. Ale nie ważne. Tędy powinienem już umieć przejść. Trzymałbym się kolumn i omijał rzeźby. Powinny być między nimi równe odstępy, to też nie powinno być problemu. Jednak powinno, a jak jest nie wiem, o te informacje Bea mnie nie wzbogaciła. Zresztą myślę, że nie ze względu pomocy dla mnie, a bym zobaczył to "piękno" opisywała mi wnętrze. Skupiała się na szczegółach. Firany, sufit, zdobienia. To wszystko było zbędne. Szliśmy tak spokojnym krokiem, gdy usłyszeliśmy wybuch.

- To od Don, prawda?

- Tak... Skąd wiesz?

- Opisałaś mi przecież to miejsce! Mam wyczulony słuch i umiem ocenić kierunek i odległość. A za trzema filarami po prawej, mówiłaś, że powinna być dziewiątka!

- Nie krzycz.

- To mów co się dzieje.

wtorek, 26 listopada 2013

Ravena - Odrodzony Kruk

-Rav, obudź się.- Floki potrząsał moją ręką. Usiadłam na futrach, na których wcześniej spałam. Dotknęłam dłonią opaski zawiązanej na moich oczach.- Nie, jeszcze nie. Może jednak będziesz widziała.- Wątpiłam w to ale nie śmiałam mu się sprzeciwiać.- Jesteśmy blisko lądu. Widzę port.- Usłyszałam, że złożył lunetę.
-Floki...-zaczęłam niepewnie- Proszę... pomóż mi zmienić twarz- wypuścił głośno powietrze. Zastanawiał się czy spełnić moją prośbę.
-Podaj szkatułkę... i sztylet.- Odszukałam dłońmi obok mojego posłania ciężką skrzynkę i wyjęłam spod poduszki sztylet. Podałam go Flokiemu. Położyłam się i poczułam szczypanie wokół mojej twarzy. Krew spłynęła po moich policzkach.
-Jaką chcesz twarz?- zastanowiłam się chwilę.
-Podobną do mojej- odrzekłam z tęsknotą. Znów westchnięcie. Floki poszperał chwilę w szkatułce i po chwili założył mi nową twarz. Nieistniejąca pięść uderzyła w moją pierś wyrywając mi oddech z płuc ale byłam do niej już przyzwyczajona i automatycznie pokonałam to uczucie. Poczułam, że Floki zsuwa z moich oczu opaskę. Chwilę zamarła w bezruchu. Potem zamrugałam. Spłynęła na mnie ogromna fala światła. Po chwili ujrzałam nad sobą zatroskaną twarz.
-I co?- zapytał- Widzisz?- Leżałam dalej z kamienną twarzą a potem wybuchnęłam śmiechem i rzuciłam mu się na szyję.- Myślę, że niedługo nie będziesz potrzebowała ani mojej pomocy ani szkatuły.- spojrzałam na niego pytająco.- Będzie ci wystarczała twoja moc.- zastanowił się chwilę.- I weź to.- Podał mi lustro. Rzeczywiście twarz była bardzo podobna do mojej. Niebieskie oczy, barwy północnego nieba, włosy były trochę jaśniejsze od moich a usta nieco wydatniejsze. Policzki rumieniły się delikatnie.
-Tak wpłynę do portu. Może nawet pochodzę tak kilka dni.- Spojrzał na mnie karcąco.
-Ale z umiarem.- Wykorzystując odzyskany chwilowo wzrok rzuciłam się do książek. Czytałam właśnie o nordyckich bogach gdy z pokładu usłyszałam głosy. Wyszłam na zewnątrz. Dobiliśmy do portu. Floki rozmawiał ze strażnikiem. Gdy mnie zobaczyli porozmawiali jeszcze chwilę z lepszymi humorami i strażnik odszedł.
-I co?-zapytałam.
-Schodzimy. Najpierw trochę się rozejrzymy a jeśli znajdziemy miejsce, w którym będziemy mogli się zatrzymać na dłużej, zabierzemy nasze rzeczy i sprzedamy statek.- Posmutniałam trochę ale wiedziałam, że tak trzeba.
-A gdzie właściwie jesteśmy?
-Prowincja londyńska.- powiedział i zszedł ze statku. Podążyłam za nim. Przechodziliśmy pomiędzy starymi budynkami i mijaliśmy znudzonych ludzi. Dorośli nie zwracali na nas uwagi, dzieci wytykały nas tłustymi paluszkami.Padał deszcz. "W domu na pewno sypie teraz śnieg"- pomyślałam. Ujrzałam przed oczyma wyobraźni jak biały puch zakrywa ciała moich najbliższych ale nie jest w stanie zasłonić krwi, której było tak dużo... Floki sprowadził mnie na ziemię. Staliśmy przy tablicy informacyjnej.
-Kilka miejsc powinniśmy odwiedzić. Spójrz.- Z mojej miny wyczytał, że dowodzenie na razie powierzam jemu.- Więc może najpierw ten uniwersytet?- pokazał mi budynek naszkicowany pod historią paru dzielnic. Kiwnęłam głową na dorożkę i ruszyliśmy ulicą pełną kałuży. Zamknęłam na chwilę oczy a gdy je otworzyłam byliśmy już na miejscu. Zapłaciłam i wyszliśmy z powozu. Weszliśmy do okazałej budowli. Nagle usłyszeliśmy wybuch.

Beatrycze - na uniwersytecie

Weszliśmy do budynku. Grube kolumny podtrzymywały ogromne sklepienie, na którym wyryte wieki temu gwiazdy połyskiwały lekko. Hol był długi, ale wąski, wzdłuż którego znajdowały się sale i audytoria. Byłam tak zafascynowana, że nie zwróciłam uwagi, jak Sans zgubił się w tłumie.
- Sans, gdzie jesteś? Litości...
- Tutaj, tutaj! - wychwyciłam cichy głos mężczyzny. Abaddon powiedziała tylko, że mamy być za pół godziny w sali 9 i odeszła. Co ja też muszę robić!
- Sans? Ach, tu jesteś. - Znalazłam go, jak macał marmurową rzeźbę przedstawiającą mitologiczną Afrodytę. - To naprawdę nie jest najlepsze miejsce do tego typu zachowań!
- Co? - był wyraźnie zdziwiony, nie wiedział, czego od niego chciałam.
- Chodźmy się rozejrzeć, mamy pół godziny. - sprawdziłam na moim pozłacanym zegarku. - Weź mnie pod rękę, jak prawdziwy mężczyzna. Sam chciałeś nie wzbudzać podejrzeń.
Skierowaliśmy się w przeciwną do wyjścia stronę. Podziwiałam piękno szkoły i co jakiś czas opisywałam Sansowi co ciekawsze rzeczy. W pewnym momencie usłyszeliśmy wybuch. Dochodził z sali prof. Doyle.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Sans - pod szkołą

- Może ja tu poczekam.... - zrobiłem krzywą minę.
- Nie chcesz posłuchać moich uczniów?
- I do tego wolałbym ci ni kogo nie spłoszyć - uśmiechnąłem się.
- Uśmiechasz sie do Powietrza.
- Nie wypominaj mi tego.
- To nie wymyślaj.
Westchnąłem.
- Sama tego chciałaś.
- Ale ty naprawdę przesadzasz - powiedział Bea.
- No nie lubię szkoły ok?! Nie wciąga mnie słuchanie o wynalazkach. Wiem, że patrzeć na pewno jest fajnie, ale słuchać nie! A zresztą. No pójdę, tak?
- Ale się nie drzyj.
- To mi nie....
- Zakończcie, to nudne - wtrąciła się Don - Rozumiem, nie lubi. Koniec tematu. Idziemy.
Wyszczerzyłem zęby. Ale gdy wyciągnąłem rękę przed siebie stwierdziłem, że juz jej tam nie ma.
- idziesz? - spytała Bea.
Pokręciłem głową.
- Jak będziesz się odzywać to tak. Jak będziesz cicho, to niby gdzie mam iść?
- Nie wygłupiaj sie tylko chodź.
Ruszyłem za ich głosami. Kilka razy ktoś mnie potrącił. Z rozmów wywnioskowałem, że to studenci. Niektórzy używali imienia Autbreak. Ciężko mi było wyłowić głosy towarzyszek, ale jakimś cudem się nie zgubiłem.
- Może byście tak czekały na mnie?

Posted via Blogaway

niedziela, 24 listopada 2013

Beatrycze - w kamienicy

Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze kamienicy, kilka przecznic przed London Eye, naprzeciwko mojego klubu pokerowego. Sans zajął pokój 13, Abaddon dałam 8, sama rozgościłam się w pokoju 1. Na korytarzu były dwie łazienki. Wszyscy padli zaraz po przyjściu.
Następnego dnia obudziłam wszystkich i poszliśmy na śniadanie na dół. Była tam kuchnia parowa - sama gotowała, wystarczyło wybrać odpowiednią dźwignię i wstawić składniki w komory.
- Słuchajcie - zaczęłam, dumna z własnego wyczucia. Zaczynałam się przyzwyczajać do Sansa. - Mogę was przyjąć do jednostki, ale Sztab wymaga podania zaświadczenia. Wiecie, formalności...
- Co mam podpisać? - zapytała Abaddon. Sans tylko się skrzywił.
Podałam im dwie mlecznobiałe kartki, wydrukowane w rządowej drukarni, z miejscem na pieczęć, opatrzone już moją parafką.
- Czy to dla ciebie jakiś większy problem, Sans?
- Zwykłem wszystko załatwiać na gębę, u nas w branży lepiej było nie mieć pisemnych dowodów.
- Teraz będziecie bardziej sformalizowani. - uśmiechnęłam się ponuro. Wzięłam jego rękę, włożyłam w nią pióro i oparłam o miejsce, gdzie powinien spocząć podpis. Parę skrobnięć później było już po sprawie. - Proponuję zrobić w ten sposób: teraz odwiedzimy szkołę Don, a potem podejdziemy do Buckingham i zapytamy się o zadanie.
Jak powiedziałam, tak zrobiliśmy. Kilka godzin później staliśmy już pod szkołą prof. Doyle.

Sans - w kamienicy

- To gdzie jesteśmy? Daleko jeszcze?
- Nie już jesteśmy - powiedziała Bea - to tu.
- Nie pokazuj ręką - usłyszałem szept Dony.
Zaśmiałem się.
- To nic. Na parterze czy piętrze?
- Pietro.
Westchnąłem.
- Niech i tak będzie. A co z koniem?
- E..... Chyba może zostać w oborze z kozami. Jest tuż obok naszego budynku. O tam. O ja głupia - usłyszałem plasknięcie dłonią o prawdopodobnie twarz.
- Przywykłem. To chodźmy.
Weszliśmy na piętro. Na dole było głośno, ale gdy znaleźliśmy się wyżej głosy ucichły.
- Macie klucze. Sans trafisz?
- Jaki to numer?
- 13.
- Trafię.
Usłyszałem kroki. Rozeszły się do pokoi i po chwili usłyszałem trzaskanie drzwiami. Podszedłem do ściany. Trafiłem na pierwsze drzwi. Wymacałem ręką numer - 8. Kolejne to - 10. Parzyste. Przeszedłem na przeciwna stronę korytarza. 9, 11 i 13. Wszedłem do środka i zakluczyłem drzwi. Chwilę chodziłem po pomieszczeniu próbując ustalić gdzie co jest. Usiadłem na znalezione łóżko. ściągnąłem okulary i położyłem je na pobliską szafkę. Mogłem jej dosięgnąć z łóżka. Położyłem się i zasnąłem. Obudziło mi pukanie do drzwi. Potem usłyszałem ich otwieranie. A więc tylko mi się wydawało, że je zamykałem.
- Sans idziemy na śniadanie.
Potem kroki. Były obie. Zatrzymały się na skraju łóżka.
- Już wstaję.
Sięgnąłem po okulary.
- Żeby nie przerażać - uniosłem okulary.
- Jesteśmy tu.
- Oj wiecie o co chodzi. Nie czepiajcie się. Jestem cierpliwy i wyrozumiały, ale wiecie. A! I nigdy nie mówcie mi :do zobaczenia. Na to jestem wyczulony.
- Czemu?
- Żart wspólnika z współpracujące agencji podczas tej misji - wskazałem na moje puste oczodoły i nasunąłem okulary.

Abaddon - o znaczeniu imienia

-Abaddon-zaczęłam-to hebrajskie imię. Oznacza dosłownie wybuch.
-I dlaczego mówią na ciebie Autbreake?
-Uczniowie wymyślili mi przezwisko od Outbreake,c o oznacza wybuch w języku angielskim.
-I pozwalasz im tak do siebie mówić?-spytał Sans
-Tak...to bardzo zabawne.
-To jak na ciebie mówić?-spytała Bea.
-Don
-Don?
-Tak mówili na mnie w szkole.
-Ciekawe...

Beatrycze

- Macie się gdzie zatrzymać na noc? - zapytałam resztę. Pomysł pójścia na wykłady bardzo mi się spodobał. Lubiłam szkołę.
- Err... nie do końca. - powiedział Sans.
- Mam taką małą kawalerkę w północnej części prowincji. - napomknęła Abaddon.
- Dobra, więc zabieram was do siebie. Wraz z posadą dowódcy otrzymałam całkiem niezłą kamieniczkę dla swojego oddziału. Niedaleko mojego...
- Odpuść sobie dzisiaj hazard, Bea. - wtrącił się Ślepiec.
- Mówisz? Dobra. Już niedaleko.
Spojrzałam na zegarek. W pół do siódmej wieczorem. Idealnie. Na horyzoncie majaczyło już zardzewiałe London Eye.
- Byłaś kiedyś w tej części Prowincji, Autbreake?
- Nie mów do mnie Autbreake. Jestem Abaddon.
- Abaddon... jak to się zdrabnia. Strasznie długie jakieś... - podsumował Sans. Spojrzałam z wyczekiwaniem na nauczycielkę.

Abaddon - o sobie

-Uczę-powiedziałam kiedy spytali o mnie
-Coś jeszcze?-spytała Bea
-Uczę w pobliskiej akademii wynalazców-wyjaśniłam.
-A coś poprzednio
-A...mieszkałam w wiosce nad morzem. Udało mi się wysadzić dom rodzinny po czym rodzina mnie wygnała, nic szczególnego.
-Nic?
-Znalazłam prace i szukam kamienia szklankowego
-Czemu?-zapytał Sans
-No...mój ojciec w wyniku wybuchu stracił wzrok. Obiecałam mu pomóc. Ile mamy czasu?
-Dwa dni
-Więc zapraszam na ostatni w tym roku wykład-zachęciłam ich
-Mamy iść do szkoły?!
-A co ciekawego będzie?-spytała Bea
-Moi uczniowie przystępowali do egzaminu. Stworzyli swoje wynalazki, które będą jutro prezentować.
-Może...będzie ciekawie o nich...posłuchać-powiedział Sans
-To tylko kwestia czasu-skomentowałam

Beatrycze - w drodze

- Ja tak naprawdę nie wiem, skąd pochodzę. - zaczęliśmy iść w dół ulicy. - Z czasów dzieciństwa pamiętam tylko długi korytarz z mnóstwem lamp i elfa w zakrwawionym fartuchu. Potem przepaść. Któregoś poranka obudziłam się na podniebnym statku, gdy wrzeszczał na mnie bosman. Okręt okazał się dla mnie domem. Pracowałam wytrwale, co doceniał mój kapitan. Po ataku piratów sama nim zostałam. Krążyliśmy między Nexusem a Crysisem, dostarczając ładunki. Wszystko było proste dopóki go nie przegrałam. Zostałam z niczym. Paskudna sprawa. Ale teraz, dzięki paru wpływowym znajomym, jestem dowódcą jestem dowódcą jednostki specjalnej "Sharp".
- I utrzymuje nas Sztab Generalny. - dokończył Sans.
- No nieźle... - powiedziała Autbreake. - Nie potrzebujecie przypadkiem naukowca?
- Każdy się przyda. Nie wiem, co nas czeka. - odpowiedziałam.
- Trzeba coś podpisać? - zapytała Abbadon.
- Znaczy... Dostałam jakieś kontrakty. Ale to jak dojdziemy tam, gdzie was prowadzę.
- To znaczy? - zapytał Sans.
- Zaraz przekonacie się sami. Tymczasem, pani profesor...
- Tak.. Ekhem. - odchrząknęła, po czym zaczęła snuć swoją historię.

Sans - w Preludium 2


- Byłoby miło - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- A jak - puściła moją twarz.
- I jak pani D.? Jest pani zadowolona?
- Z informacji? To się okaże. A o czym rozmawialiście?
- Ta o to dama - wskazałem gdzieś ręką.
- Jestem tu.
- Byłem blisko. Opowiada mi o sobie.
- Jeszcze ty kończyłeś - Beat próbowała się wykręcić.
- Ja skończyłem. Tajne. Potem pracowałem dla różnych osób - zawahałem się.
- Tu jestem - powiedziała pani D.
Skinąłem głową w stronę jej głosu.
- Za dużo tu rozpraszających dźwięków - usprawiedliwiłem się - Umiem żyć bez oczu i walczyć.
- I zdobywać informacje - potwierdziła pani profesor.
- A jak inaczej - uniosłem szklankę - Może wyjdziemy przed bar? Muszę dojrzeć konia.
- Może być i tak.
Wstałem i prawie straciłem równowagę. Złapały mnie za ręce.
- Dzięki.
- Może ci pomóc? - spytały.
- Dam radę.
Wyszliśmy przed bar. Usłyszałem przyjazne parsknięcie.
- Co tam koniku? - objąłem jego pysk - Dobrze mieć cie znów przy sobie.
- A więc Beat? - zachęciła pani D.
- A może pani D. zdradzi nam swe imię? - spytałem.
- Autbreake. Beate?
Natężyłem słuch.
- Słuchamy - powiedziałem z ironicznym uśmiechem.

sobota, 23 listopada 2013

Abaddon - wprowadzenie

Wybiły dzwony ogłaszające koniec szkoły.
-Do widzenia pani profesor- wypowiedziała klasa chórem
-Do widzenia-odrzekłam
Wyszłam. Spotkanie z panem D. miało się zaraz odbyć. Pobiegłam do baru i podeszłam od razu do Barmana. Nie zaczęłam rozmowy bo ujrzałam mężczyznę bez oczu...
-Biedaku musi być ci ciężko-podeszłam i ujęłam jego twarz aby go obejrzeć.
-Pani to kto?
-Abaddon
-Kto?
-Pani profesor-mruknęłam zaglądają do wnętrza oczodołu tak...nieuszkodzone przewody wzrokowe.
-Doyle-powiedział D., który podszedł do nas
-Masz?-zaczęłam bez powitania
-Są informacje...-zaczął
-Ile?
-Dwadzieścia franków-wyjęłam na jego komendę woreczek.
-Masz-podał mi mapę z informacjami.
Spojrzałam na informacje...są wiarygodne...kamień szklankowy...
-Chłopcze, chcesz odzyskać wzrok?-zwróciłam sią do nich
-To niemożliwe-powiedział pewnie
-Co za niedorzeczność-skomentowałam
-A jak to działa?-spytała kobieta siedząca koło mężczyzny
-Ach...to bardzo proste. Cząsteczki wypolerowane tytanu znajdujące się przezroczystym kwarcu przenoszą pod odpowiednim kątem cząsteczki obrazu scalając go w całość w głowie. A pan niedowiarek ma nieuszkodzone przewodniki. Oczywiście musze zdobyć ten kamień...
-Będę widział?-spytał
-Nie wiem czy będzie możliwość patrzenia w różne kie...
-To możliwe?!
-Pfff...pewnie. Wszystko jest możliwe

Posted via Blogaway

Sans - w Preludium 1

- Może mógłbym się dołączyć? - Czemu nie.
- Ale jak nie będe mieć co robić to sie zmyję - powiedziaęłm z uśmiechem.
- Nie ma sprawy.
- Może opowiesz mi o sobie Bea?
- Najpierw ty.
Wychyliłem kolejny kieliszek.
- Niech będzie. Mieszkałem na prowincji Meksykańskiej. Jestem wielkim patriotą, wiec przy mnie lepiej nie obrażać tego miejsca. Przez jego obronę jestem. No cóż. Ślepy, a raczej bez oczu. Jeśli dołączę musisz zaakceptować fakt, że będę się poruszać na koniu. Czeka na zewnątrz.
- Dobrze, ale nie przepadam za końmi. Tak jakby co.
Uśmiechnąłęm sie niemrawo.
- Ja nie mam wyboru, on jest moimi oczami.
- Czemu tu przybyłeś?
- Tam bylo za ciasno. Tłumy i to moich wrogów.
Nastała cisza.
- Kiwasz głową? - spytałem.
- O! Przepraszam. Ale skąd...?
- Ruch powietrza. Jestem wyczulony.
- Teraz twoja kolej Bea.
- Jeszcze jednego nie wiem. Co robiłeś?
- Tajne - uśmiechnąłęm się - Tajne agencje.

Beatrycze - pojawienie się Sansa

Sans... Bardzo ładne imię. Beatrycze przerażały jego puste oczodoły. Ukradkiem zerkała na przybysza.
 - Sans... Co cię sprowadza do Londynu?
 - A wiesz, Beatrycze...
 - Mów mi Bea.
 - Bea. - uśmiechnął się. - Więc jestem tutaj tylko przejazdem. Szukam czegoś ciekawego. A ty?
 - Jak widzisz... - zaczęła, ale za późno ugryzła się w język. Szlag by to wziął! - cóż...
 - Nie przejmuj się. Przyzwyczaisz się.
 - Zastanawiam się, co ze sobą zrobić. Jakiś czas temu przegrałam statek w brydża. - Sans gwizdnął. - Tak, wiem... W każdym razie szukam kogoś, kto chciałby należeć do jednostki specjalnej Sztabu Generalnego. Nie mam pojęcia, co byśmy mieli robić, ale rząd płaci nieźle.
Sans zamyślił się.

Sans - wprowadzenie

Siedziałem w rogu jakiegoś baru. Kilka razy padła nazwa "Preludium". Ktoś przyniósł mi wódkę. Wsłuchiwałem się w otoczenie. Powoli, obijając się o ludzi i stoły dobrnąłem do baru.
- Co panu podać?
- Whiskey. Mam dość wódki.
Wyciągnąłem z kieszeni banknoty. Nie chciałem polegać na barmanie, więc zaczepiłem najbliżej siedzącą osobę.
- Jaki to banknot?
Czułem na sobie spojrzenie.
- Dwadzieścia funtów. Czemu pytasz?
Uśmiechnąłem sie ironicznie i zsunąłem delikatnie okulary. Usłyszałem głuche "Och".
- Tyle ile za to - powiedziałem do barmana - Jestem Sans - przedstawiłem sie kobiecie.
Rozpoznałem płeć po głosie. Melodyjnym i twardym.
- A ja Beatrycze.
- Miło mi.
- Jest twoja whiskey.
Uśmiechnąłem się i wychyliłem trunek.

Beatrycze - wprowadzenie

Beatrycze zaklęła pod nosem. Poczuła kroplę deszczu na twarzy - zaczynało padać. Pięknie. W Londynie nie ma gdzie się schować przed deszczem. Jak ona nie cierpi tej Prowincji. Pamięta, jak Londyn był stolicą Nexusa - kręciło się tu mnóstwo ludzi. Nie można było palca wetknąć, tak blisko poupychani. Ciekawe, czy w Wenecji jest teraz tak samo...
Zauważyła na rogu świecący neon. Jakiś pomysłowy inżynier zamknął azot w szklanej rurce, po czym wprawił go w ruch. Napis głosił; "Preludium". Dziewczyna się uśmiechnęła - dobry bar, wiele o nim słyszała.
Weszła do środka. Było sporo osób, ale ona zwróciła uwagę tylko na kilka. Jakaś para obściskiwałą się zaraz przy drzwiach. Niedaleko jakiś facet z karabinem parowym sączył powoli piwo. "Co za marnotrawstwo" - pomyślała Beatrycze. Usiadła za barem.
 - Witam szanowną panią! - zaczął barman. Na szyi zwisały mu gogle. - Co podać? Mamy olej napędowy, wódkę i sok dla wybrednych. - mrugnął porozumiewawczo.
 - Martini z lodem. - powiedziała, po czym wyciągnęła z kieszeni pięćdziesiąt funtów. Starczy na kilka kolejek.
Barman podał jej trunek. Zapowiadała się długa noc.