sobota, 21 grudnia 2013

Beatrycze - w Crysisie

Poszłam na górę. Sans i Carmen wyszli gdzieś razem, Stepe postanowiła zaopiekować się stajniami za domem, a Jinx poszła od razu do swojego pokoju. Moje małe królestwo było oczywiście przytulne: na ścianach deski, łoże z czerwonym aksamitnym baldachimem i toaletka na wzór okrętowego biura. Jim wiedział, jak zaprojektować pałacyk. A może to nie on?
Zeszłam na dół, do punktu reprezentacyjnego naszego pałacyku. Założę się, że główne biuro operacyjne znajduje się na pierwszej przecznicy. Bellę znajdziemy na trzeciej poprzecznej, ale o tym powiem im późnej. Wyszłam, golem podał mi płaszcz.
- Na dworze jest zimno, madame. - wtrącił, skrzecząc lekko. Przyjęłam jego pomoc.
Mieszkaliśmy niedaleko targu, ale nie chciałam tam iść. Postanowiłam odwiedzić Maurycego, miał warsztat niedaleko. Po drodze mijałam wielu spieszących się ludzi. Klucze brzęczały w mojej kieszeni, razem z paronastoma monetami. Wstąpiłam do spożywczaka i kupiłam butelkę Whiskey. Maurycy nigdy mi jeszcze nie odmówił.
Jego warsztat był lekko przechylonym, parującym wręcz budynkiem, skleconym jakby z żelaznych płyt i opiłków. Nie dzwoniłam, i tak pewnie by mi nie otworzył. Weszłam sama, zamykając za sobą drzwi.
- Maurycy, kocie, goście przyszli! - wrzasnęłam na całe gardło. Usłyszałam głuchy huk i odgłos spadających przekładni. Na schodach pojawiła się głowa z czarnymi włosami, związanymi luźno skórzaną wstążką. Ciemnoniebieskie oczy błyszczały w zielonkawych ciemnościach.
- Beatrycze? No nie może być! - Maurycy zaczął schodzić na dół. Smar z rąk ścierał brudną, kremową chustką. Uśmiechnęłam się i skradłam mu soczystego buziaka.
- Whiskey przyniosłam! - powiedziałam, a on parsknął śmiechem.
- A jakaż to okazja? Co właściwie robisz w Crysisie? - weszłam do salonu i rzuciłam się na starą kanapę. Maurycy wyciągnął dwie lekko zaśniedziałe szklanki.
- Mam misję. Wystaw sobie, zaciągnęłam się do Sztabu Generalnego!
- Nie gadaj. A załogę masz? Nie wyobrażam sobie, że ktoś chciałby z tobą pracować!
- Ano mam! Wyobraź sobie, trafili mi się całkiem nieźli ludzie!
- A co z Ragnarem?
- Emm... - zrobiłam smutną minkę. - W karty przegrałam. - oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Gadaliśmy i opowiadaliśmy sobie o dawnych czasach. Maurycy to jeden z najlepszych Animatorów w Wolnym Mieście. Konstruuje protezy dla Lordów. Jest przy tym strasznie roztargniony i szałaputny. Nie wiem, kim on jest dla mnie - jak brat, którego nie miałam... Czasami, gdy stacjonowaliśmy w Crysisie, wpadałam do niego, aby poczuć się blisko. Nasz pierwszy raz to... mój pierwszy raz. Gdy zrobiło się ciemno, zaczęłam się zbierać.
- Bey, wrócisz do mnie na noc? - zapytał z figlarnym błyskiem w oku. Szykował coś dla mnie.
- Zobaczę, kocie. Muszę sprawdzić jak moi "szulerzy".
- Ale wróć...
- Postaram się. - wyszłam smutna. Idąc, potrąciłam dziewczynę w czerwonych włosach. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Wydukała szybkie, aksamitne przepraszam i bardziej nakryła się płaszczem. Stałam z otwartą buzią, dopóki nie usłyszałam chrapania. Odwróciłam się szybko - w zaułku leżała śniąca Ravena. Jej twarz była pełna blizn, jakaś inna. Krzyknęłam, gdy kilka kroków od niej leżała... jej twarz! Powstrzymałam wstręt i zabrałam zarówno ją, jak i dodatkowy element jej ciała. W bramie przejął ją golem. Położyliśmy ją w jej pokoju - miała gorączkę. Wszyscy byli już w pałacyku i zbierali się koło chorej.
- Carmen, idź po jakiegoś lekarza<. - wskazałam ją. - Sans, sprawdzaj puls i gorączkę. Stepe, przynieś wody: zimnej, gorączkę trzeba zbić. Jinx, znajdź jakieś tabule. Floki... Właśnie, gdzie jest Floki?

Ravena - śmierć kroczy wszędzie...

Obudziłam się po południu owiana lekkim podmuchem wiatru wpadającym przez szeroko otwarte okno. Posiadłość, w której się zatrzymaliśmy była piękna. Bogato zdobiona z wiszącymi na ścianach obrazami i rzeźbami stojącymi przy drzwiach. Sklepienia krzyżowo-żebrowe dodawały budynkowi majestatu. Usiadłam na łóżku ale rzuciłam się z powrotem na stos miękkich poduszek. Czułam się jakbym w nich tonęła. Śnił mi się dom. Wszystko było tak jak dawniej ale nigdzie nie było ludzi. Siedziałam przy stole i ku mojemu zaskoczeniu po drugiej stronie siedział Rollo. Z bólem serca opuściłam miękkie łoże i ubrałam się. Założyłam brązową koszulę, jasne spodnie i czerwony płaszczyk bez rękawów. Wsunęłam stopy w nowe buty, którymi kamerdyner zastąpił moje znoszone skórzane kozaki. Miękkie futerko delikatnie muskało moje kostki. Wyszłam z mojej komnaty i wyjrzałam na dół przez barierkę. Floki rozmawiał z Beatrycze. Zeszłam do nich i przywitałam się.
-Właśnie mówiłem Bei, że wybieramy się do miasta.- Powiedział Floki.
-Po co?- zapytałam.
-Widzisz... zamierzam ci coś kupić.- Ucieszyłam się. Floki zawsze wiedział co mi podarować. Ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. W progu odwróciłam się i zaczekałam na niego. Powiedział jeszcze coś Beatrycze z żelaznym wyrazem twarzy i dołączył do mnie. Szefowa miała zatroskaną minę. Szliśmy przez miasto wypełnione ludźmi. Mijaliśmy stragany i małe przytulne sklepiki. Weszliśmy do jednego z nich. Na ławach porozkładane były różne towary Floki zniknął gdzieś w głębi sklepu a ja pomyślałam, że kupię jakiś drobiażdżek każdemu członkowi jednostki "Sharp". Dla Beatrycze wybrałam bogato zdobione karty. Dla Sansa pistolet w skórzanej pochwie. Odnalazłam wśród różnych rzeczy pudełko cygar o intensywnym zapachu i postanowiłam sprezentować je Carmen. Znalazłam też skórzany notes z wygrawerowanym koniem na okładce i uznałam, że będzie idealny dla Stepe. W oczy rzucił mi się także zabawny pluszowy króliczek. Gdy go uniosłam dowiedziałam się też, że w ogonku schowany jest dzwoneczek. Podarek dla Jinx miałam już z głowy. Znalazłam też książkę o statkach, którą kupiłam dla Flokiego. Oglądałam jeszcze chwilę towary czekając na niego. Gdy przyszedł ruszyliśmy dalej w głąb miasta. Miał dziwną minę. Jakby czegoś się obawiał ale z drugiej strony z jego twarzy można było odczytać tę chorą pewność siebie. Szliśmy dość szybko. Spojrzałam za siebie. Za nami podążało 5 mężczyzn. Floki pociągnął mnie w przecznicę. Ku naszemu zaskoczeniu czekało w niej kolejnych dwóch mężczyzn. Dwóch złapało Flokiego a dwóch mnie.





-No proszę. Szef będzie zadowolony. Toż to wielki Floki! Nie mogłeś się podporządkować tak jak chciał Rollo?- Powiedział jeden z tych, którzy za nami szli. Więc to tak umrę.

-Tak myślałem, że będzie mnie szukał. Ale nie mam jego bratanicy.- Skłamał. Mężczyźni spojrzeli na mnie.- To tylko dziewczyna, którą przydzielili mi jako pomoc w pracy. No wiecie- staram się poukładać sobie życie na nowo.- Nie sądziłam by mu uwierzyli ale nie uznali mnie też za zagrożenie.
-Tak czy inaczej mamy cię zabić a jeśli to jest Ravena to i tak zginie bez ciebie- zaczął się śmiać. Wyciągnął miecz.
-Stój! Co ty robisz?! Nie możesz go zabić!- Krzyczałam.
-Cicho dziecko. Poradzisz sobie beze mnie. Jesteś już gotowa. Musisz sobie poradzić.- mężczyzna trzymający miecz zamachnął się. Krzyknęłam. Zaczęłam żałować, że widzę. Zamknęłam oczy i poczułam cios w pierś. Upadłam na kolana. Poczułam na twarzy ciepłe krople krwi. Gdy otworzyłam oczy nic nie widziałam. Straciłam twarz. Usłyszałam, że mężczyźni odchodzą. Upadłam w kałużę krwi. Czułam jak jakaś nieznana siła przechodzi na mnie. Miałam nadzieję, że ktoś z drużyny mnie tu znajdzie i pozna. W końcu tamta twarz nie różniła się tak bardzo od mojej prawdziwej. I tak zasnęłam.

Carmen - buziaczek :*

Musiałam wspiąć się na palce, bo Sans był sporo ode mnie wyższy. Byłam bardzo blisko jego twarzy. 
- I co? - zapytałam. Nie odpowiedział, więc przybliżyłam się jeszcze bardziej. Przytrzymałam się jego kamizelki i delikatnie przycisnęłam swoje wargi do jego.



(Sorry Sans, ale dopadł mnie kategoryczny brak weny twórczej ;/)

środa, 18 grudnia 2013

Sans - słodkie :*


Gdy umilkła odpowiedziałem, mając ciągle jej głos w głowie.
- Zimne niczym lód. Skryte niczym twierdza. Nieprzeniknione z tajemniczym błyskiem. Nie przekazywały emocji, a moją antypatie do ludzi.
Carmen złapała mnie za rękę.
- A jak myślisz. Jakie ja mam oczy?
Podniosła moją dłoń do swojej twarzy.
- Dotykiem nie wybadam koloru - uśmiechnąłem się.
- Nie mówię o kolorze.
Na ta odpowiedź moje usta wykrzywił przyjemny uśmiech. I moje palce musnęły pobliża jej oczu.
- Ciepłe i pełne emocji - odparłem bez wachania - Zabezpieczone mocną warstwą tajemnicy. Na pewno radosne.
- Masz racje - powiedziała ciepło - A jak wygląda moja twarz?
Znów się uśmiechnąłem. Przyłożyła obije moje ręce do swojej twarzy.
- Piękną - odrzekłem.
Poczułem pod rękoma jej uśmiech.
- Teraz przynajmniej wiem, że się uśmiechasz - zażartowałem.
I na jej twarzy znów zagościł uśmiech. Podeszła o krok bliżej. Poczułem bijący od niej zapach. Te miłą mieszankę. Zawachała się.
- A jak....
- Tak? - spytałem.
- A jakie sa moje usta? - spytała niepewnie.
Przejechałem palcem po jej ustach, a ona je rozchyliła. Już chciałem coś powiedzieć, ale mnie uprzedziła.
- A jak smakują?
Musiała wspiąć się na palce, bo poczułem, że się podwyrzsza. Była bardzo blisko mojej twarzy. Przytrzymała się mojej kamizelki. No cuż.... Jak tu nie ulec kobiecie? Takiej kobiecie?
 

Posted via Blogaway

<PS: Wydaje mi się, że wszystko już ogarnęłam. Zapraszam na terminal po więcej informacji :)>

Carmen - juz nawet nie mam pomysłu na tytuł :p

- Chciałbym zobaczyć twoją twarz. I twoje oczy - powiedział.
- A ja twoje - odparłam i ściągnęłam mu z nosa okulary
Zakrwawione oczodoły świeciły pustką... Szkoda... Były piękne
- Jakie miałeś oczy, Sans? - zapytałam z ciekawością w głosie - Powiedz - poprosiłam



Posted via Blogaway

Carmen - odrobina czułości


- Ty pooglądasz. Ja posłucham i powącham - zaśmiałem się.
- Oj przepraszam...
- Nie no. Nie masz za co. Sam chciałbym to zobaczyć - uśmiechnąłem się - Opisz mi to dobrze?
- Zgoda.
Szliśmy więc uliczkami Crysisu, a Carmen mi go opisywała.
- Śliczne, piękne - śmiałem się.
Tak dawno się nie śmiałem. I szliśmy dalej. W pewnej chwili Carmen złapała mnie za rękę i pociągnęła do przodu.
- Co jest? - spytałem z uśmiechem.
- Poczujesz i usłyszysz - zaśmiała się.
I rzeczywiście. Poczułem cudowny zapach. Świeże placki z piekarni, para z maszyn. Turkot kół, skrzypienie drzwi... Cała gama zapachów i dźwięków, naprawdę przyjemnych.....  Odetchnąłem głęboko.
- Cudownie....
- Nieprawdaż? - szepnęła.
Chyba stanęła przede mną. Uśmiechnąłem się.
- Chciałbym zobaczyć twoją twarz. I twoje oczy - powiedziałem.
- A ja twoje - odparła i ściągnęła mi z nosa okulary.
Ręka dotknęła moich oczodołów. Zrobiła to bardzo delikatnie. A ja stałem niewzruszenie z uśmiechem na twarzy.

Posted via Blogaway

Carmen - piękno Crysisu

- Nie ważne co, fajnie się z tobą śpiewa i tańczy - zaśmiałam się
- I vice versa - powiedział radośnie - Chyba naprawdę zaczynam cię lubić.
- Miło mi. - uśmiechnęłam się
- Może chodźmy się przejść? - zaproponował Sans
- Pewnie. Noc jeszcze młoda - zaczęłam zbiegać po schodach przeskakując po dwa stopnie, a Sans spokojnie schodził za mną.
- Ale tu ładnie - stwierdziłam ze śmiechem wbiegając na ulicę
- Ano. - zgodził się Sans
- Pooglądajmy stragany - zaproponowałam lustrując cały rynek wzrokiem

Posted via Blogaway

Jinx - w Crysisie

Posiadłość była imponująca ale z doświadczenia wiedziałam, że to nie zawsze oznaczało szczęście. Zostawiłam rzeczy w przydzielonym mi pokoju i po jakimś czasie wyszłam. Przy wyjściu stał Sans. Był... szczęśliwy?
-Gdyby ktoś pytał to możesz im powiedzieć, że poszłam rozejrzeć się po okolicy.- rzuciłam. Na chwilę się przy nim zatrzymałam ale postanowiłam nie psuć mu humoru moją obecnością. Powietrze miało cudowny specyficzny zapach, który zawsze tak bardzo kochałam. Brnęłam przez uliczki wsłuchując się w odgłosy Crysisu. Nic mnie nie interesowało. Kupiłam zielone jabłko i ugryzłam je nie zatrzymując się. Tak dawno mnie tu nie było... właściwie to niecały tydzień temu stąd uciekłam ale przez 2 lata byłam w zamknięciu. Ciekawe czy mnie szukają. Z pewnością. W końcu uciekłam z psychiatryka. I nagle dostałam odpowiedź na moje pytanie (także na to dlaczego sprzedawczyni tak dziwnie się na mnie patrzyła). Na ścianie pobliskiego budynku wisiał list gończy. Nieźle za mnie dawali! Jestem cenna. Ale teraz to nie był powód do dumy. Cofnęłam się. Staruszkę trzeba sprzątnąć. Weszłam do sklepiku i zapytałam o jakiś rzadki trunek. Zaprowadziła mnie na zaplecze i oniemiałam. Staruszka zaczęła wyprowadzać ciosy karate. Z trudem nadążałam z blokami. Ale w końcu udało mi się powalić ją na ziemię. Chwyciłam poduszkę, przytknęłam do głowy kobiety i użyłam jej jako tłumika. Ruszyłam w drogę powrotną. Lepiej było się nie pokazywać. W przecznicy obok mężczyzna próbował uruchomić jakiś pojazd, dzieci bawiły się na ulicy a do kamienicy wchodziła kobieta o płomiennie rudych włosach. Zanotowałam w myślach współrzędne tego miejsca. Szłam dale. Do piątej przecznicy dotarłam niezauważona.


Posted via Blogaway

Sans - aww moonless sky

- To pasuje do mojego chumoru zazwyczaj - uśmeichnąłem się.
- Ale chyba nie w tej chwili? - spytała.
- Nie. W tej chwili.... Musze przyznać jest calkiem miło - uśmeichnąłem się delikatnie - Chyba udało ci się zdobyć moją przyjaźń Carmen....
Ścisnęła moje dłonie w swoich.
- No nareszcie - szepnęła.
- Znam jeszcze coś, ale...
- Co takiego? - spytała - Śmiało - zachęciła.
- Skoro nalegasz - uśmiechnąłem się.
 
http://www.youtube.com/watch?v=OmUBwQybFKo
 
- I co ty na to?
- Nie ważne co, fajnie sie z tobą śpiwea i tańczy - zaśmiała się.
- I wice wersa - powiedziałem radośnie - Chyba na prawde zaczynam cię lubić.
 
(Świetni są ^^ Jak to fajnie brzmi - Pan Depp i Pani Carter uwielbiam ich <3 )

Informacja : blogger się popsuł i nie wstawię Wam na razie wideo :(


Posted via Blogaway

wtorek, 17 grudnia 2013

Carmen - beneath the moonless sky

- Świetnie tańczysz Sans - stwierdziłam ze śmiechem - Gdzie się nauczyłeś?
- Gdzieś na pewno - odpowiedział z uśmiechem
- A to znasz? - zapytałam
- Co?
- Oooh, Mr. Todd,

I'm so happy-
I could-
- I zaczęliśmy śpiewać

 

(Podoba się, podoba. Też głosów nie zmieniałam xD Pan Deep i Pani Carter :) )

Sans - beneath the moonless sky

Szliśmy ulicami. Bea liczyła przecznice, a ja uciekałem daleko myślami. Ale ciągle ich słyszałem. Myślałem o domu, Meksyku.... A raczej prowincji. Wszyscy byli w pewnym sensie podnieceni. A mi zebrało się na wspomnienia. Okropne....  Weszliśmy do jakiegoś budynku. Pachniało tam jedzeniem, parą, perfumami i wszechobecnym prochem. Oraz może trochę papierosami. Zostały nam przydzielone pokoje. W moim pachniało damskimi perfumami, co było niekoniecznie przyjemne. Na prawo ode mnie pokój dostała Carmen, na lewo Stepe. Dalej po lewej Jinx i Bea na końcu korytarza. Bardziej szczegółowym rozpoznaniem się nie zajmowałem. Chodząc po pokoju odkryłem, że mam balkon. Wyszedłem tam i rozkoszowałem się powietrzem. Oparłem sie łokciami o barierkę i po prostu stałem. Zaczęło się ściemniać i powietrze zrobiło się zimniejsze. Balkon był rozległy. Zdawało mi się, że podchodzi pod pokój Carmen. Ciekawe czy i ona ma do niego dostęp. Usiadłem w rogu przy drzwiach do mojego pokoju. Wiatr smagał mi twarz. Usłyszałem otwieranie drzwi. Nie do pokoju, a na balkon. Więc ma dostęp.
- Hej Sans - powiedziała - Co tak łazisz po balkonie?
Wzruszyłem ramionami.
- Lubisz muzykę, nie?
Nie odpowiedziałem tylko siedziałem z głową skierowaną na gwiazdy.
- Może uda mi się ciebie sprowokować - powiedziała miło.
Usłyszałem jak siada na kolana. I zaczyna śpiewać.

 

Dałem się sprowokować, nie powiem. Śpiewaliśmy razem. Ona wstała. I pociągnęła mnie w górę. Złapała moje ręce i zaczęliśmy tańczyć.  Nie spodziewałem się, że ona będzie próbować się zaprzyjaźnić. Pachniała papierosami, prochem i perfumami. NAwet ładna mieszanka....

 


(Carmen mam nadzieje, że się podoba. Zachowałam głosy postaci, że tak powiem ^^ Też lubię Helen Bonan Carter, bo ona lubi grać z Deppem ^^ )

Beatrycze - w Crysisie, wytyczne oraz co i jak

- Ano zostaje - uśmiechnęłam się do Carmen. Cudownie, ale teraz będziemy musieli pomóc mu szukać Chodzącej z Paryża... - DRUŻYNA! BACZNOŚĆ! - zawołałam. Sans, który już schodził, ciężkim krokiem cofnął się na pokład.
- Co się jeszcze stało? - zapytał.
- Chciałabym wam wytyczne przedstawić. Nie będę długo marudzić, obiecuje.
Gdy zebrali się już wszyscy, odwróciłam wiadro po wodzie i rozsiadłam się na środku. Niektórzy poszli w moje ślady, Ślepiec ze Stepe woleli stać.
- Więc tak... Teraz idziemy do naszej kwatery. Nie dostaniecie konkretnego adresu, także uważać, gdzie idziemy...
- Poprzeczne liczyć - wtrąciła Carmen.
- Tak, dokładnie. Bo Wolne Miasto składa się z poprzecznych. - wzięłam pustą kartkę pergaminową i szybkimi ruchami naszkicowałam wygląd Crysisu.
 
 Patrzyli z zainteresowaniem na mój talent artystyczny.
- Wygląda to mniej więcej w ten sposób. Są cztery rodzaje poprzecznych. Północna, południowa, wschodnia i zachodnia. Poprzeczna to właśnie to miejsce, gdzie przecinają się mosty między platformami.
- Wolne miasto jest bardzo niestabilne. Skały wulkaniczne wciąż jeszcze nie są stałe... - powiedziała Carmen.
- ... dlatego pobudowano mosty łączące małe platformy. W każdą stronę jest ich 23. Czyli w sumie...
- 92. - dokończyła Stepe.
- Dokładnie. Im dalej od Wieży w centrum, tym platforma jest uboższa i bardziej niebezpieczna.
- My mieszkaliśmy na piątej Poprzecznej Zachodniej. - szepnęła Jinx. Wydawała się być myślami gdzieś bardzo daleko.
- W centrum znajduje się Zegarowa Wieżyca. To kolebka życia w Crysisie, miejsce kultury i polityki. To tutaj mieszka Król Wielkiego Świata. To jedyna taka budowla na całym świecie.

 - Krążą pogłoski, - podpowiedziała Carmen. - że Wieżyca żyje swoim życiem. Jest mechaniczna i gdy nadejdzie zagrożenie, wstanie i będzie bronić Wolnego Miasta.
- Słyszałam je. Chciałabym się dostać do środka. - odparła Jinx.
- Kto wie, może będziemy musieli. Tak, czy inaczej, teraz idziemy do naszej kwatery, a potem otrzymujecie ode mnie dwa dni na ogarnięcie się w nowym środowisku. Możecie się rozejrzeć, tylko nie róbcie mi rambanu przy przełożonych. Potem spotykamy się w kwaterze. Nie będziemy za nikim czekać.
- Tak jest, dowódco! - krzyknęli z entuzjazmem.
- No to w drogę!

Na odchodnym skinęłam głową kapitanowi Johnowi. Będę musiała kupić mu jakiejś dobrej Whiskey, gdy będziemy odjeżdżać. Zeszliśmy po kładce. Znów uderzył mnie cudowny zapach pary. W Wolnym Mieście wszystko było zautomatyzowane. Ruszyłam ulicą, jednostka za mną. Przechodziliśmy przez kolejne żelazne mosty, chyba bardziej szerokie, niż im się wydawało. Olbrzymie budynki wznosiły się na zawieszonych platformach. Najpiękniejsze i najbardziej niebezpieczne miejsce świata. Liczyłam poprzeczne, do portu przybyliśmy od południa. Największy port powietrzny znajduje się na północy. W oddali majaczyła się Zegarowa Wieżyca. Piętnaście, czternaście, trzynaście... Wszyscy prócz Sansa patrzyli zaciekawieni. Jedenaście, dziesięć...
- Bea, a kiedy dotrą nasze konie? - zagadnął Maruda.
- Mam nadzieję, że jutro. Najpóźniej po jutrze, gdy zabierzemy się za robotę. - Sans tylko prychnął. Zupełnie jak mustang.
Siedem, sześć, pięć... Jest! Czwarta poprzeczna! Skręciłam w prawo, na wschód. Poszli za mną. Wznosiły się tutaj całkiem ładne pałacyki. Przed niektórymi stały metalowe golemy, gotowe usługiwać swoim panom.
- To tutaj. - przystanęłam koło domu z numerem 12. - Ćwiartka wschodnio-południowa, dzielnice mieszkalne. Oto nasza kwatera. - wyciągnęłam magnetyczny klucz i włożyłam w otwór na piersi robota. Ten zasapał, buchnęła para, a jego oczy zajarzyły się złowrogim zielonym blaskiem.
- Jaśnie panna Beatrycze Lissouri. - zaskrzeczał lokaj. - Zostałem uprzedzony o pani przybyciu. Za mną proszę. - zaprowadził nas w głąb pałacyku.

Carmen - w porcie

"Przystanek! Stacja portowa, pięć mil przed nami!" usłyszałam rano. Szybko ubrałam się i wybiegłam na pokład. Po chwili byliśmy w porcie. Sans rozmawiał z Beą. Po chwili Beatrycze odeszła zadowolona, więc pewnie zgodził się zostać! Yayyyyy! Podbiegłam do Beatrycze stukając podkutymi butami o bruk.

- Zgodził się zostać, prawda? - zapytałam

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Sans - a jednak zostanie :)

Usłyszeliśmy z pokładu krzyk "Przystanek! Stacja portowa, pięć mil przed nami!". A więc niebawem ich porzucę. Wstali. Ja też się podniosłem. Poczułem zapach miasta. Jakże osobliwy po zapachu nieba.  Po chwili byliśmy w porcie. Poczułem twardy grunt pod stopami. Crysis. Usłyszałem konie czekające niedaleko. Pewnie sztorm nas opóźnił.
- To ja się zmywam - wyszeptałem.
Ale Bea chwyciła mnie za ramię.
- Czekaj. Pomyślałam, że cię to zainteresuje. Można tu znaleźć niejaką Bellę Swift. Ponoć ona może wiedzieć coś o Chodzącej z Paryża. Tak tylko mówię....
Skierowałem twarz w stronę jej kroków.
- Bea.... - zawołałem cicho za nią.
- Tak? - zatrzymała się.
- Dzięki - wyszeptałem.
- Sans?
- Tak?
- Może jednak zostaniesz? Zahaczymy o tą Bellę.
Pokręciłem głową.
- Najpierw jestem ten zły, a teraz chcesz żebym został?
- Ci źli się przydają - powiedziała.
Uśmiechnąłem się. Po czym westchnąłem.
- Ale nie oczekuj, że się zmienię - powiedziałem.
- Nie oczekuję. A reszta chyba cię lubi mimo trudnego charakteru.
- Nie zauważyłem.
- To ty. Ja mam oczy - nie wiedziała czy nie przesadziła.
- Tym razem ci daruję to stwierdzenie - szturchnąłem ją - To chodźmy do reszty.
Była z siebie zadowolona. Ja tylko ironicznie kiwałem głową. Trafiła w chwile spokoju. Ma wyczucie. Ale ta uwaga była niepotrzebna. Chociaż pewnie o to chodziło. Obyś żyła Carmen. Znajdę cię. Ścisnąłem harmonijkę i naszyjnik w dłoni.

niedziela, 15 grudnia 2013

Beatrycze - noc

Gotowa i uszykowana do spania, zeszłam jeszcze pod pokład, zobaczyć jak tam reszta. Przy drewnianych drzwiach zatrzymałam się na chwilę, słysząc cudowną melodię graną na harmonijce. Zsunęłam się na schody, bezszelestnie i słuchałam. W pewnym momencie muzyka urwała się i drużyna zaczęła rozmawiać. Słyszałam, jak Sans z rozmarzeniem w głosie opowiada o swojej ukochanej. Gdy skończył słowami, że obiecał sobie milczenie, wstałam i cichutko udałam się w kierunku kajuty kapitana.
- John? Śpisz już, dziadygo? - szepnęłam, uchylając drzwi.
- Wejdź, Beatrycze. I nie nazywaj mnie tak.
- John, słyszałeś ty o jakiej agentce, która zniknęła w Prowincji Francuskiej?
- Chodząca z Paryża? Siostrzeniec mi opowiadał. Ponoć znaleziono ją martwą, a potem ciało zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Czy siostrzeniec przypadkiem nie wspominał, czy mogła przeżyć?
- Nikt nie wie, co się z nią stało. Lekarz, który stwierdził zgon, nie żyje od kilku lat. Ponoć jego synowa mieszka w Crysisie i prowadzi jakieś badania.
- Jak się nazywał? - spytałam podejrzliwie. Byłam pewna, że jeszcze się przewinie.
- Swift. Marvolo Swift. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Dzięki, John.
- Drobiazg, dziecino. - wyszłam do swojej kajuty, kiwając mu głową na znak szacunku. Był dla mnie jak dziadek, czy jakiś bliski wujek. Dobry, stary John. Z tymi myślami zasnęłam.

Rano obudził wszystkich krzyk: "Przystanek! Stacja portowa, pięć mil przed nami!" Szybko ubrałam się i zbiegłam na dół, dobudzić resztę jednostki. Nadarza się okazja, aby rozprostować nogi.

Sans - o ukochanej

- Gdzie i kiedy widziałam tę harmonijkę? Parę lat temu, w porcie. Grała na niej jakaś rudowłosa dziewczyna, miała chyba zielone oczy i czarną kamizelkę... -milczałem - Najpierw siedziała na murku, a gdy ktoś koło niej przeszedł zaczęła tańczyć z w rytm melodii, którą sama wygrywała. Pamiętam jeszcze jak wsiadła potem na konia i nadal grając pojechała w głąb miasta. Chwile nasze drogi wiodły w tym samym kierunku, więc miałam okazję jej się przyjrzeć. Pamiętam jeszcze jak ktoś ją wołał. Samego imienia nie pamiętam. Ale pamiętam jak podbiegł do niej młody mężczyzna. Może i do ciebie podobny... - zastanowiła się - Wymienili parę zdać i rozstali się...
- Ona krzyknęła jeszcze na do widzenia: "Żegnaj długowłosa", a on odparł " Tylko przybądź po mnie mój książę" i ukłonił się jej znikającej na koniu w tłumie... - dokończyłem rozmarzonym głosem.
- Słów nie pamiętam, ale to było cos takiego.
Rozmarzyłem się.
- Wiesz ona nie miała na co dzień płomiennych włosów. Przefarbowała je na misji w prowincji Paryskiej. Miała je koloru ciemnego blond.  Tego dnia jeszcze była w przebraniu. A ta czarna kamizelka to była jej ulubiona. Nigdy nie przyjęła nowej. A oczy miała nie zielone, a zielono-brązowe. Choć w marszu można było stwierdzić, że ma albo takie, albo takie. Tą harmonijkę miała po matce. A tego dnia wróciła z prowincji Paryskiej i cały dzień o niej opowiadała.  Jak tam pięknie, że władze dopiero zaczynają tam sprowadzać ludzi - mówiłem to spokojnie, rozpromieniony i z uśmiechem -  Chciała tam jeszcze kiedyś wyjechać. Pokazać mi nieco świata jak to mówiła - głos mi się załamał i ścisnąłem mocniej harmonijkę - Ale jej się nie udało. Została tam. Tam przepadła. Choć skąd ja to wiem? Może właśnie teraz siedzi sobie na hamaku pod wieżą Eiffla, albo pod jej pozostałościami. Leży w ciemnych okularach i płomiennych włosach popijając koktajl truskawkowy, jej ulubiony. Albo zwinęła komuś harmonijkę i na tej innej, tam daleko gra tę samą melodię.... - i znów spochmurniałem - A ja siedzę tu. Lecę tym statkiem i rozmyślam o niej, podczas gdy ona na pewno zapomniała....
- Jeśli jeszcze żyje... - wtrącił ktoś.
- Żyje. Nie mogła umrzeć. Nie z ich rąk. Nie obchodzi mnie że widziałem ciało. Potem przecież zniknęło. Zostawiłem ją martwa na Mustangu, a gdy do nich wróciłem koń stał bez niej z tymi rzeczami na siodle. Musi żyć, bo jej nie odnalazłem. A gdyby ktoś ją uprowadził, znalazłbym i zabił. A jej samej mógłbym nie znaleźć. Więc ona żyje. Tyle że daleko ode mnie.
- Opowiedz jak zginęła - poprosiła Carmen łapiąc moją dłoń.
Uśmiechnąłem się ponuro.
- Nie jak zginęła, a jak uciekła. I nie. Nie opowiem - zabrałem dłoń z ręki Carmen - Nie musicie tego wiedzieć. I tak się rozgadałem. A obiecałem sobie milczeć.

Carmen - o harmoni

- Nie widzisz, że nam zależy? Bo wiesz, ja
ją chyba gdzieś widziałam....
Przestałem grać.
- Gdzie? Kiedy? - spytał
- Pierwsza pytałam - odparłam
Uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
- Należała do..... Mojej ukochanej. Teraz jej nie ma. Choć nadal
głupio wierzę że tylko uciekła. Chodź
widziałem jej martwe ciało to nadal wierzę. Że tylko uciekła i żyje. A to było jej. A melodię ułożyliśmy razem. Teraz ty mi odpowiedz. Gdzie i kiedy widziałaś ta
harmonijkę? - skończył
- Gdzie i kiedy widziałam tę harmonijkę? Parę lat temu, w porcie. Grała na niej jakaś rudowłosa dziewczyna, miała chyba zielone oczy i czarną kamizelkę... - próbowałam wszystko odtworzyć jak najdokładniej. Sans milczał.

Sans - odbita piłeczka

- Sans, nie bądź taki uparty. Powiedz - poprosiła chyba  Carmen - Powiedz czyja to harmonijka. Sans...
Westchnąłem i grałem dalej.
- Nie widzisz, że nam zależy? Bo wiesz, ja ją chyba gdzieś widziałam....
Przestałem grać. Widziała?
- Gdzie? Kiedy? - spytałem.
- Pierwsza pytałam - odparła.
Uśmiechnąłem się tylko i pokręciłem głową.
- Należała do..... - serce mi się ścisnęło - Mojej ukochanej. Teraz jej nie ma. Choć nadal głupio wierzę że tylko uciekła. Chodź widziałem jej martwe ciało to nadal wierzę. Że tylko uciekła i żyje. A to było jej. A melodię ułożyliśmy razem. Teraz ty mi odpowiedz. Gdzie i kiedy widziałaś ta harmonijkę?

 

Carmen - harmonijka

Siedzieliśmy na dole gdy przyszła Jinx, a za nią Sans. Skoczyła na najbliższe posłanie i wylądowała na plecach. Hamak się obrócił a ona przekoziołkowała na podłogę. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Sans wyciągną z kieszeni harmonijkę i zaczął grać.
- Czyje to? - zapytała Stepe
Nie odpowiedział tylko dalej grał.
- Sans? Czyje? - spytała Ravena
- Nie odpowiesz, co? - to była ta Jinx. 
- Po co mam mówić? - był aż nadto spokojny - Wszyscy potępiają mój charakter. Nie jestem tak zdyscyplinowany. Mam trudny charakter nie powiem, ale jeśli tego ktoś nie akceptuje to trudno. I tak nie odpowiem. Co więcej, odezwałem się ostatni raz. Pewnie nie powiem już nic do końca podróży. 
Zamilkł i na powrót zaczął grać na harmonijce.
- Sans, nie bądź taki uparty. Powiedz - poprosiłam - Powiedz czyja to harmonijka. Sans...

sobota, 14 grudnia 2013

Sans - melodia

Przyszła Jinx. Przeprosiła, powiedziała, że nie będzie się mi narzucać. Milczałem. Co miałem powiedzieć? Wszystko co powie Sans jest złe. Odeszła. Stałem tam skołowany i nie wiedziałem co ze sobą począć. Poszedłem na swój hamak, który znajdował się w końcu pomieszczenia. Położyłem się i pogrzebałem w kieszeniach. Natrafiłem na coś intrygującego.
 
 
Wyczułem palcami stara harmonijkę Carmen, jej zapinkę i naszą wspólnie zapisaną melodię. Usłyszałem jak ktoś spada z hamaku. Potem śmiech. Uśmiechnąłem się do siebie i przyłożyłem harmonijkę do ust. Pamiętałem tę melodię. Rozlała się ona pod pokładem z kąta w którym siedziałem. Śmiechy umilkły. Nie obchodzą mnie inni. Liczy się tylko ta melodia. Niech myślą co chcą. Mam dość. Całego świata. Zabrał mi tak wiele. Straciłem sens życia, ale się nie poddałem, bo ona o to prosiła. Grałem dalej, a na moich kolanach czułem starą kartkę z nutami i zapinkę z koniem. Cała moja Carmen. Usłyszałem kroki. Niech robią co chcą. Będę milczał. Nic nie powiedzieli. Usiedli tylko bliżej. Nie pojmę nigdy istoty człowieka. To zbyt skomplikowane. A słodka melodia roznosiła się po całym pomieszczeniu. Nie wiem kto tam był, dawno przestałem na to zważać. Bo gdzie sens? Nie ma. Nie ma sensu w niczym. Ktoś wziął mi z kolan nuty i zapinkę. Nie sprzeciwiłem się. Będzie gorzej jak nie odda.
- Czyje to? - usłyszałem.
Nie odpowiedziałam tylko dalej grałem. Co ich to obchodzi? Skoro jestem ten zły, to co im to da?
- Sans? Czyje? - spytał inny głos.
Zatopiłem się w melodii. Mojej Carmen - pomyślałem - No właśnie, a jak brzmiało jej prawdziwe imię? Nie kryptonim, tylko imię? Nie pamiętam. Zawsze była moją Carmen.
- Nie odpowiesz, co? - to była ta Jinx.
Jej głos odróżniał się od innych. Nie chciałem go rozróżniać, ale gdy się odezwała jej imię zapłonęło mi w wyobraźni. Odstawiłem harmonijkę od ust.
- Po co mam mówić? - byłem aż nadto spokojny - Wszyscy potępiają mój charakter. Nie jestem tak zdyscyplinowany. Mam trudny charakter nie powiem, ale jeśli tego ktoś nie akceptuje to trudno. I tak nie odpowiem. Co więcej, odezwałem się ostatni raz. Pewnie nie powiem już nic do końca podróży.
Zamilkłem i na powrót zacząłem grać na harmonijce.


Jinx - wrażenia z pokładu

Wyszliśmy na górę. Myślę, że gdy Bea mówiła, że potrzebny mi nadzór nie miała na myśli, że nie można spuszczać ze mnie wzroku. Krzątaliśmy się jakiś czas po pokładzie. Czasami rozmawialiśmy ale cały czas o czymś innym. Potem pomagaliśmy trochę przy szkodach wyrządzonych przez żywioł. Gdy skończyliśmy zrobiliśmy sobie małą przerwę. Piliśmy i jedliśmy. Nie ufali mi na tyle by dać mi alkohol ale na razie wystarczyła mi woda. Potem wszyscy zrobili się senni. Zauważyłam, że Sans stoi przy burcie. Cicho wymknęłam się moim strażnikom i podeszłam do niego.

-Sans?- nie zareagował.- Hmm ok w takim razie nie odpowiadaj. Chodziło tylko o to, że nie chciałam cię wkurzyć. Jeśli ci przeszkadzam to postaram się ciebie unikać.- Odwróciłam się i odeszłam. On dalej stał. Mógłby chociaż coś powiedzieć. Zadowoliłabym się nawet głupim: spadaj szmato. Ale nic. Podeszłam do niego bo nie chciałam mieć tu wrogów. Choć nie sądzę bym właśnie jakiegoś straciła. Ravena i Floki nie zauważyli mojego zniknięcia ale gdy zauważyłam Beatrycze śmiała się pod nosem z mojej "ucieczki" albo ze spostrzegawczości moich opiekunów. Sansa nie było już przy burcie. Szybko zrobiło się ciemno. Musiałam zejść za moją ulubioną dwójką pod pokład i położyć się spać. HAMAKI! Uwielbiam hamaki! W psychiatryku spaliśmy na łóżkach ale one były za miękkie. Nie mogłam na nich spać. Skoczyłam na najbliższe posłanie i wylądowałam na plecach. Hamak się obrócił a ja przekoziołkowałam na podłogę. Wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Usłyszałam też dwa inne. Zdawało mi się też, że gdzieś słyszę słaby trzeci. Pomogli mi wstać i spokojnie ułożyłam się na hamaku. Zasnęłam.

Sans - wyżyć z myślami

Carmen sobie poszła, a we mnie się coś ścisnęło. Rodziną? Pf.. Szkoda słów. Stanąłem przy burcie i szamotałem się z myślami.  Czemu oni tacy są? Czemu do mnie mają pretensje? Nie wiedzą tego co ja. Znów poczułem świeżą krew na policzkach. Niech zakrzepnie i ona. Tylko do ciebie Mustangu. I pożegnamy ich. Raz na zawsze. Bliscy z Stepe? Ha! Po prostu udało mi się z nią nie pokłócić. Nie. Nie obchodzicie mnie. Nikt mnie nie obchodzi. Po jakie licho ja tu dołączyłem? Myślałem że będę mógł się wyżyć na jakimś wspólnym wrogu. A tyle czasu na statku to dla mnie za wiele. Ale może jeszcze mnie przekonają. Albo odłączę się, a będę iść ich tropem. Nie by im pomóc, ale by się na kimś wyżyć.
- Sans? - usłyszałem czyjś głos.
Nie skupiłem się. Nie ważne kto to. Mam ich wszystkich gdzieś.

Jinx - o sobie

Siedziałam i udawałam potulną zlęknioną dziewczynkę. Ten cały Sans doprowadził mnie do furii ale wolałam gdy emocje się we mnie kumulowały by potem wybuchnąć. Wyszedł. Konsekwencje go nie ominą. Bea z trudem powstrzymywała się by za nim wybiec. Pewne miała ochotę go zabić. Podejrzewałam że więcej osób z załogi miało na to ochotę. Bea zwróciła się z powrotem do mnie. Uśmiechnęła się od niechcenia a ja w odpowiedzi wyszczerzyłam zęby jak miałam to w zwyczaju. Wróciłam.

-Więc Jinx... Jak się tu właściwie znalazłaś?- zapytała trochę wkurzona.

-Uciekłam z psychiatryka.- Odpowiedziałam. Zebrani wyszczerzyli oczy. Zaśmiałam się mimo woli- to było przekomiczne.- Przepraszam... bardzo przepraszam- nie mogłam powstrzymać śmiechu. Gdy w końcu się opanowałam wszyscy wymieniali spojrzenia.

-Hmm... a czy był jakiś powód by cię w nim umieścić? Może powinniśmy cię tam odprowadzić?- chciała mnie zastraszyć? Nie sądzę. Nie wyglądała na taką.

-Wsadzono mnie tam żebym nie zniszczyła reputacji moim rodzicom przez moje zainteresowania.- zmrużyła oczy.

-Zainteresowania?

-Wszystko co strzela, wybucha... Po prostu broń wszelaka. Hyh hyh moja miłość.- zacisnęłam usta w kolejnym chorym uśmiechu. Bea spojrzała na resztę.

-Myślę, że nie jest niebezpieczna. Możecie ją rozwiązać. Ale zawiążcie jej w kostkach sznur żeby mogła chodzić ale nie uciekać. I trzeba zrobić jej nadzór. Przynajmniej na razie. Floki, Rav wy się nią zajmiecie.- wstała i wyszła na górę. Wskazane osoby wykonały jej polecenia, reszta się ulotniła. Spojrzałam na sznur zwisający żałośnie między moimi nogami.

-Ha ha ha!- wymienili zdziwione spojrzenia.- A więc Floki, Rav... dobrze powiedziałam?- pokiwali głowami.- Więc witajcie- Wyszczerzyłam zęby w jednym z najbardziej psychicznych uśmiechów.

Carmen - rozmowa?

- Carmen... - zaczęła Bea. - kontrakt nie pozwala mu na znieważanie mnie czy rozwalanie drużyny. Próbuje jakoś do niego dotrzeć, ale on nie chce. - głos jej się załamał. - Może tobie się uda. Idź, weź go na górę i spróbuj wyjaśnić mu że jesteśmy teraz rodziną, a on nie jest kapryśną córeczką. 
Uśmiechnęłam się. Kapryśna córeczka... To z pewnością nie pasuje do Sansa. Znalazłam jego pokój i wślizgnęłam się do środka. Siedział z głową podpartą na rękach, na pewno mnie usłyszał.
- Sans - zaczęłam - Chodź porozmawiać - nie ruszył się z miejsca - No chodź, ty uparty ośle! - parsknęłam i pociągnęłam go za rękę - Wstawaj! - z ociąganiem podniósł się z posłania i wyszliśmy na górę.
- Sans? - zero reakcji - Tak wiem, to ja chcę z tobą porozmawiać nie na odwrót, bla, bla, bla... - uśmiechnęłam się, choć nie mógł tego zauważyć - Ale zrozum - tu nie chodzi o kontrakt, czy nawet Beatrycze! Tu chodzi o drużynę! O Stepe, Ravenę, Flokiego a nawet mnie, chociaż nie byliśmy w dobrych stosunkach! Sans, ogarnij się! Jesteśmy załogą! Rodziną! Nie obchodzi Cię Stepe? Staliście się sobie bliscy bardziej niż ktokolwiek z drużyny! Proszę Cię, Sans! Przemyśl to. - przyjacielsko poklepałam go po ramieniu i zeszłam pod pokład.


Posted via Blogaway

Beatrycze - ugoda

Przygryzłam wargę. Wciąż próbowałam cos wycisnąć z przerażonej Jinx.
- Carmen... - zaczęłąm. - kontrakt nie pozwala mu na znieważanie mnie czy rozwalanie drużyny. Próbuje jakoś do niego dotrzeć, ale on nie chce. - głos mi się załamał. - Może tobie się uda. Idź, weź go na górę i spróbuj wyjaśnić mu że jesteśmy teraz rodziną, a on nie jest kapryśną córeczką.
Carmen uśmiechnęła się. Jakoś wszyscy potrafili rozmawiać i śmiać się. Tylko nie on... Wróciłam do Jinx, wierząc, że uda nam się to rozwiązać.


Posted via Blogaway

Carmen - pro?ba

Sans zaczął się wyswobadzać. Ciekawe co z tego wyniknie.
- Chociaż ucieczkę zauważacie? A ja już myslałem, że mózgów nie macie. Durni jesteście. Sam wam za dużo powiedziałem, a wy tego nie wykorzystaliście. Myślicie, że jakieś sznury powstrzymają agenta? Serio? Zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Mówie szczerze. Lece z wami tylko do Mustanga. Proszę mnie zostawić, a ja grzecznie będę siedział w swojej.... nawet nie wiem jak to nazwać. Na swoim posłaniu. Można ze mną rozmawiać, ale nie odpowiadam za siebie. - powiiedział
- Co to ma znaczyć? - spytała Bea.
- Że w porcie się zmywam. Adios! Nie będę się bawił z bandą niedoświadczonych bachorów. A teraz wróćcie do Jinx, wiem że mnie rozmowa nie ominie. Będę czekał na swoim posłaniu. Do zobaczenia.
I wyszedł.
- Beatrycze, mogę z nim porozmawiać?


Posted via Blogaway

Sans - ucieczka

Związali mnie. No, no, no. Ja się staram pomóc im z tą dziewuchą, a oni najzwyczajniej mnie lekceważą. Nieładnie Bea. I myślą, że sznury mnie powstrzymają. Niby postawili przy mnie straż, ale ciekawsza dla nich jest Jinx. Nie rozumieją z kim mają do czynienia. Muszę sie stąd zmywać. Niedobrze mi gdy o tym wszystkim myślę. Zajęli się Jinx. Nawet nie zauważyli, że po chwili przysłuchiwałem się im oswobodzony. Na takie sztuczki od zawsze jestem przygotowany. Jak się pracowało w agencji, to zawsze było ryzyko porwania. I na sznury już dawno rozwiązanie znaleźliśmy. Najzwyczajniej w świecie wstałem i zbiżyłem się do wyjścia. Głupi nie są. Zauważyli.
- Chociaż ucieczkę zauważacie? A ja już myslałem, że mózgów nie macie. Durni jesteście. Sam wam za dużo powiedziałem, a wy tego nie wykorzystaliście. Myślicie, że jakieś sznury powstrzymają agenta? Serio? Zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Mówie szczerze. Lece z wami tylko do Mustanga. Proszę mnie zostawić, a ja grzecznie będę siedział w swojej.... nawet nie wiem jak to nazwać. Na swoim posłaniu. Można ze mną rozmawiać, ale nie odpowiadam za siebie.
- Co to ma znaczyć? - spytała Bea.
- Że w porcie się zmywam. Adios! Nie będę sie bawił z bandą niedoświadczonych bachorów. A teraz wróćcie do Jinx, wiem że mnie rozmowa nie ominie. Będę czekał na swoim posłaniu. Do zobaczenia.
I wyszedłem. Obijając się po drodze dotarłem na swoje miejsce. Usiadłem i.... Zatraciłęm sie we wspomnieniach. Mojej jedynej przyjemności na tym dziwnym, wrogim świecie. Przeszkadza im mój charakter? Trudno. Ja się nie zmienię. 


Posted via Blogaway

Carmen - poparcie dla Sansa

Co ta mała idiotka sobie wyobraża!? Doskonale rozumiałam Sansa. Głupia dziewucha. Myśli, że robi na wszystkich ogromne wrażenie!
Patrzyłam jak związują Sansa i rzucają go obok tej całej Jinx.
- Przepraszam was za to całe zamieszanie. - powiedziała Beatrycze. - Ale teraz do rzeczy. Niesubordynacją zajmiemy się potem. Tymczasem, Jinx, nie zwracaj na niego uwagi. Jesteś... Psychopatką?
Mała uważa się za psychopatkę? Już ona zobaczy jak to jest być "nienormalną". Uśmiechnęłam się złowrogo, rzuciłam współczujące spojrzenie Sansowi i stanęłam pod ścianą. 


Posted via Blogaway

Beatrycze - reakcja na problemy Sansa

Byłam wściekła. jak bomba zegarowa. Za kogo on się miał? Jinx przerażona siedziała związana. Żal mi było tej dziewczyny. Ale Sans się doigrał.
Gdy zapadła cisza po jego przemówieniu, niebieskowłosa już otwierała usta, aby mu odpowiedzieć. Wyprzedziłam ją.
- Stepe, idź po resztę naszej jednostki. - miałam szczęście, że cała nasza broń znajdowała się właśnie tutaj: pod pokładem. - Tylko szybko! Jinx, poczekaj proszę chwile. Sans, zacznijmy od początku. - na jego twarzy malował się upór i nieufność. - Cały czas wszystkich lekceważysz, włącznie ze mną, a to jest już wykroczenie. Drzesz się na Bogu ducha winną dziewczynę, nie wiedząc nawet, kim jest. Może jest księżną, albo chodzącą bronią biologiczną? - prychnął. W tym momencie reszta jednostki weszła pod pokład. - Nie powiedziałeś nam nawet, dlaczego taki jesteś. Przepraszam Sans, ale nie wiem, na ile jest mi przykro. Związać go i rzucić obok tamtej. To jest rozkaz! - ledwo zaczęłam ostatnie zdanie, a już byli przy nim. Zręcznie wyminął Carmen i pchnął Ravenę na ścianę, wyraźnie idąc w moim kierunku. stałam spokojnie, ufałam moim ludziom. Gdy był krok przede mną, od tyłu, z zaskoczenia złapali go Floki i Stepe. Próbował im się wyrwać, ale nie mógł.
- Po co to robisz, Sans? - zapytała Stepe smutnym i drżącym głosem. Nie odpowiedział. Wzięłam linę, związałam go, a Floki postawił koło Jinx.
- Przepraszam was za to całe zamieszanie. - powiedziałam. - Ale teraz do rzeczy. Niesubordynacją zajmiemy się potem. Tymczasem, Jinx, nie zwracaj na niego uwagi. Jesteś... Psychopatką?


Posted via Blogaway

Sans - traci kontrol? nad sob?

Zeszliśmy pod pokład. Byłem trochę podminowany. Miałem dość. Ci ludzie w tak krótkim czasie poruszyli we mnie najgłębiej skrywane wspomnienia. Rozdrapali. A już myślałem, że się z wszystkim pogodziłem. I jeszcze imiona. Mylą mi sie i pętlą. Moja Carmen i Carmen z jednostki. Cóż za różnica tych dwóch kobiet!  Byliśmy przy tej całej Jinx. Szamotała się i wyrywała, słyszałem. Niespokojny duch. I czuć od niej było pewność siebie. Chorą pewność .
- Kim jesteś? - spytała Bea.
- Jinx - odparła i przestała aię szamotać - Mówiłam.
- Nie o imię chodzi.
Na razie starałem się nie wtrącać.  Nerwy miałem postrzępione i nie radził bym nowej zaczepiać mnie.
- Jestem... Psychopatką - postanowiła wyznać prawdę czy się droczyć? Bo ta chwila zastanowienia była wyraźną rozterką.
- A po czyjej stronie? - kontynuowała Bea.
- A są jakieś strony? - zadrwiła - Po swojej stronie.
Mimowolnie prychnąłem rozbawiony. Spojrzały na mnie. Bea, Jinx i Stepe.
- No co? - spytałem - Przecież ona ma rację. Każdy stoi po swojej stronie. I ja się właściwie nie deklarowałem, że stoję po jakiejś stronie, chyba, że.... Chyba że wymusiłaś na mnie postanowienie w formie pisemnej. Określało jakąś stronę?
Bea starała sie nie wybuchnąć.
- Pozwól Bea. Że trudny charakter zajmie się nową. Słyszałem jak się odsunęła i podszedłem do miejsca, w którym przed chwilą stała.
- A więc Jinx... Jestem Sans. Wpadłaś na mnie idiotko jak lazłem wypełniać te durne rozkazy, coś z olinowaniem, więc juz masz u mnie minus. Co dalej? Powiedz cos o sobie bo skończy sie to nieprzyjemnie. Czuję. Ba! Nie powiem , że widzę przecież. Czuję, że sądzisz, iż wywarłaś na nas duże wrażenie. I uważam że mam obowiązek uświadomić ci, że choć nie wiem jak reszta, to ja nie czuję do ciebie żadnego respektu! Żadnego! Rozumiesz?! Opowiedzieli mi co wywinęłaś. Myśli, że jakaś pieprzona rakieta zrobi na mnie wrażenie?! Idiotka! - darłem się tuż nad nią - Myślisz, że jak powiesz, że jesteś psychopatką to się przestraszę?! Debilka! Dziewczyno nie przeżyłaś nic! Nie wiesz co to ból, cierpienie, smutek, żal, bliskość, przyjaźń i jakiekolwiek inne uczucie! Spytasz czemu tak sądzę? Śmierdzisz egoizmem! Cuchnie od ciebie twoim głupim i przesadnym poczuciem wiary w siebie! I może inni rzeczywiście są pod twoim wrażeniem, ale dopóki ja tu jestem. Cholera! Póki ja jeszcze jestem na tym chrzanionym statku! Nie będziesz się panoszyć! Szamotaniny ci się zachciało?! - chwyciłem ją za bluzkę i podniosłem - No, no, no. Teraz jedzie od ciebie strachem. Wiesz? Masz wroga Jinx. Przez durne wygłupy, masz wroga! I to nie byle jakiego. Masz mnie za wroga. I teraz - odstawiłem ją na krzesło - Powiesz nam tu wszystko jak na spowiedzi. Jeśli ci życie miłe.
Podczas mojej rozmowy. Albo raczej monologu. W pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt nie ważył się mi przerwać. A ta cała Jinx spotulniała i wyspowiadał się grzecznie. Przed innymi będzie odstawiać. Do mnie się już nie zbliży. Teraz widzą, że wcześniej się tylko z nimi bawiłem. A i w tej chwili nie pokazałem całego groźnego siebie. Jeszcze nie sięgnąłem po broń.....  

Posted via Blogaway


Posted via Blogaway

piątek, 13 grudnia 2013

Stepe - jedyny w?a?ciwy powd

"Jeden powód? Proszę bardzo"
Zajrzałam w jego zakwawioną twarz wykrzywioną bólem i tęsknotą za czymś nieosiągalnym. I już wiedziałam.
- Zrób to dla Mustasia. - Sansowi zastygła twarz. Chwyciłam jego rękę. - Dla drużyny. Dla Bei. I dla mnie. - wycedziłam i pociągnęłam go spowrotem na pokład. Upadł na kolana, a ja pomogłam mu wstać. Krew pobrudziła mu kurtkę. Już nie wyglądał na twardego i niezależnego człowieka ani na tajnego agenta.
Wyglądał na człowieka noszącego w sobie wielką rozpacz. Osobę rozdartą wewnętrznie.
Ktoś z załogi Johna podał mi kawałek czystej, białej tkaniny. Wcisnęłam ją Sansowi do dłoni. Przyłożył bandaż do oczodołów. Wytarł trochę krwi z policzków. Potem bez słowa wróciliśmy do szeregu. Jednostka wykonała wszystkie polecenia Beatrycze, a potem pozostała tylko sprawa Jinx...
Ja, Bea i Sans zeszliśmy pod pokład.


Posted via Blogaway

Beatrycze - Burza

Zaczęła się krzątanina. Wiatr rozdmuchiwał wielkie płócienne balony napełniane powietrzem. Spojrzeniem porozumiewałam się z kapitanem i kierowałam moją załogą. "Wiązać liny! Trzymać, dalej! Jack, tam coś poszło, sprawdź to! Ciągnij, nie ma że boli! To jest burza, nie ma przebacz!". Burza - mój żywioł. Kiedyś nie było statku, który lepiej by sobie radził w ekstremalnych warunkach niż "Ragnar Czerwony". Moje czerwone żagle - to nie był zeppelin, to były prawdziwe żagle. Latający kamień - cała tajemnica. Taak, wspaniały statek.
Widziałam, że burza kończyła się niedaleko. W przeciągu kilkunastu minut powinno wszystko ucichnąć. Nagle zobaczyłam fajerwerki. Przede mną wyrosła młoda, smukła dziewczyna o jasnoniebieskich włosach.
- Hej!- pomachała do mnie. Szeroko się uśmiechała - Jestem Jinx.
- Czołem. - próbowałam przechwycić wiatr. - Beatrycze, dowódca jednostki "Sharp". Co do cholery robisz na otwartym niebie?
- Nudzę się. - zamarudziła bez przekonania. W tym momencie wpadł na nią Sans, idąc w kierunku kolejnego węzła do poprawy.
- Uważaj, jak leziesz, idioto! - warknął na nią. Jinx się speszyła. Skinęłam szybko na Ravenę, która podeszła razem z Flokim.
- Zabierzcie ją pod pokład. Zwiążcie, jeśli będzie stawiać opór. Nie wiemy, kim jest - może to szpieg, a może zbłąkana dusza.
Faktycznie, dziewczyna trochę się miotała. Nie zaprzątałam sobie nią głowy, przynajmniej dopóki nie ucichła burza.

Byliśmy przemoczeni. Wszyscy. John podzielił się z nami po łyku "Kraken Rum", najlepszego trunku Podniebnych. Nie mam pojęcia, skąd wzięła się jego nazwa, pewnie ze starych czasów, gdy legendarny Kapitan Nemo Szlachcic pływał na swoim Nautilliusie.
- Te, Bea... - zagadnął mnie ślepiec, gdy pociągnął długi łuk z manierki. - A co to była za osoba, na którą zwykło mi wpaść? - pewnie nie dawało mu to spokoju. Tak, czy inaczej, przypomniał mi o związanej pod pokładem dziewczynie.
- Jak chcesz, to idziemy się przekonać. - odpowiedziałam z uśmieszkiem igrającym na twarzy. Zeszliśmy na dół. Odprawiłam Rav i Flokiego z rozkazem, żeby wraz z resztą pomogli we wszystkim Johnowi i zaczęliśmy przesłuchanie.

czwartek, 12 grudnia 2013

Jinx - wprowadzenie

-ŁOOO!!!- krzyczałam z euforią. Błyskawice trzaskały obok mnie. Surfowałam na rakiecie. Warkocze łopotały za moimi plecami z głośnym dudnieniem. Poczułam na twarzy krople deszczu a wiatr coraz bardziej się wzmagał. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i przyspieszyłam. Zaczęły mi łzawić oczy od podmuchów wiatru. Otarłam je i jeszcze raz wrzasnęłam z radości. Nie wiedziałam dokąd lecę ale szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to. Liczyła się zabawa. Błyskawica uderzyła tuż obok mnie. Otworzyłam szeroko oczy i zaśmiałam się głośno. Rozbłysk sprawił, że wśród chmur zobaczyłam sylwetkę statku. Leciał. To latający holender był prawdziwy? Skwitowałam to koleją salwą śmiechu i pognałam w dół. Przygryzłam wargę próbując utrzymać równowagę. Z pokładu dochodziły krzyki. Ktoś wydawał rozkazy... nudaa. Wyleciałam spomiędzy chmur i go zobaczyłam. Ogromny powietrzny okręt. Załoga krzątała się nerwowo po statku. Zauważyli mnie dopiero po chwili. Gdy podleciałam dostatecznie blisko skoczyłam na pokład a rakieta poleciała w górę. Zrobiłam salto, wyciągnęłam pistolet i zestrzeliłam w mój wcześniejszy pojazd. Rozbłysły miliony małych światełek... jak fajerwerki. Ludzie patrzyli na mnie z rozdziawionymi ustami. Uśmiechnęłam się szeroko (o ile było to tylko możliwe zważając iż cały czas szeroko się uśmiechałam).
-Hej!- pomachałam im- Jestem Jinx.

Sans - Burza nie tylko na morzu...

- Może nie znam się na takich sprawach..... - zacząłem.
- To stul pysk jak się nie znasz! Zaczynasz mi działać na nerwy! - w końcu nerwy puściły i jej.
Wziąłem głęboki wdech.
- Jeśli mógłbym.... - spróbowałem jeszcze raz.
- Czego ty chcesz?! - ta pogoda źle na nią wpływała - Potrzebujemy rady kogoś, kto wie co robić!
Nie. Tego już nie zniosę. Chciałem pomóc. Odwróciłem się od jej głosu i chwiejnym krokiem ruszyłem przez pokład.
- Sans! Idioto! Wracaj do szeregu! - darła się jeszcze.
- Jestem wolnym człowiekiem! - odwarknąłem.
Przewracając się przez wiatr i deszcz, jakoś dobrnąłem do burty. Chwyciłem ją w dłonie i wszedłem na nią stopami. Jeszcze trzymałem w ręku linę. Byłem zdecydowany w swoim postanowieniu. Już nawet wychyliłem pierwszą nogę za burtę.
- Sans! Ty durniu nie rób tego! - palce Stepe zacisnęły mi się na ramieniu.
Już nie czułem deszczu i wiatru. Widziałem. Stałem na barierce balkonu. Świeciło słońce, a ja to wszystko widziałem. Moje ramię ściskała rękom młoda kobieta. Była ubrana w wielką jak na niej koszule męską poplamioną farbami. Pachniała koniem, farbą i prochem do pistoletu. Na nadgarstku miała brązową bransoletkę z koniem, a na szyi wisiorek, także z koniem.
- Sans! Ty durniu! - zaśmiała się - Nie miałeś tak spadać.
- Nie? - spytałem udając zdziwienie i zeskoczyłem z barierki.
Objąłem kobietę w talii, a ona zarzuciła mi ręce na szyję. Podskoczyła i nogami objęła mnie w pasie.
- Nie - ugryzła mnie w nos - Nie........
- Sans! Bea się uniosła! Nie skacz durniu!
I znowu ciemność. Gdybym miał oczy po policzkach spływałyby mi łzy. Ale ich nie mam, a z pustych, zakrzepłych oczodołów popłynęły świeże stróżki krwi.
- Podaj jeden powód..... Jeden powód. A zostanę - wydukałem.

środa, 11 grudnia 2013

Stepe - Buria

Było już mocno po północy, księżyca nie było widać - przysłaniały go chmury.  Wicher targał zeppelinem. Pokład dygotał i co chwila lekko przechylał się na inną stronę. Zaczęły spadać delikatne kropelki deszczu, muskając moje odsłonięte ramiona. Mimo leciutkiego strachu - burza na latającym statku to nie jest coś bezpiecznego - czułam euforię. Nigdy tyle nie wypiłam, byłam dziwnie podniecona, ale nie upita. No tak, rosjska krew, najwyraźniej miałam mocny łeb do alkocholu. 
Widziałam wszystko w jaskrawszych barwach i dokładniej, dźwięki i emocje były wzmocnione.
Deszcz padał coraz mocniej, i po chwili krople deszczu wielkości orzechów laskowych bębniły o zeppelin. Byłam przemoczona do suchej nitki.
Beatrycze wrzasnęła coś w stronę zejścia pod pokład. Ona także nie wyglądała sucho. Po chwili pojawił się kapitan John i przejął od niej ster.
- Załoga!!! - ryknęła. - Sans, Carmen, Ravena, Floki! - darła się na cały głos z zaciętą miną.
Mojego imienia nie wymieniła, ponieważ stałam tuż obok niej, gotowa wypełniać rozkazy. Bea zamieniła parę słów z kapitanem, po czym spowrotem stanęła przy schodkach prowadzących pod pokład.
Po kilku minutach cały "Sharp" stał w szeregu przed jego dowódcą.
- BURZA! - wybuchnęła - Jest burza, cholera jasna i to wcale nie jest dobrze. W normalnych warunkach bylibyśmy prawdopodobnie zmuszeni awaryjnie lądować. Tyle że, walić to, nie możemy. Nadal jesteśmy nad oceanem. - zaklęła jak szewc-
Ktoś ma jakieś pomysły? - zkrzyżowała ramiona.
(ktoś)


Posted via Blogaway

wtorek, 10 grudnia 2013

Beatrycze - Wieczr nad Oceanem

Uwielbiam szanty. Wiele z nich pamiętam - uczył mnie ich ojciec. Słuchając Stepe nuciłam cicho pod nosem, kołysząc się w takt muzyki. Nawet Sansowi się udzieliło. Gdy skończyła śpiewać, praktycznie wszyscy się rozeszli do swoich kątów pod pokładem. Ja jako dowódca ogarnęłam nasz bałagan i weszłam na chwile na górny pokład, jak to kiedyś miałam w zwyczaju przed snem. W drodze usłyszałam modlitwy Raveny i Flokiego oraz czkawkę Carmen.
Na dziobie stali Sans ze Stepe. Rozmawiali o czymś. Jej oczy były rozmarzone, a on obejmował ja w talii. Uśmiechnęłam się do siebie.
Wstąpiłam na mostek do kapitana. Pozdrowił mnie skinieniem głowy. Podeszłam do pulpitu.
- Proponuje nadłożyć trochę drogi i płynąć przez Rubieże. - zasugerowałam, zerkając na mapę.
- Boisz się piratów? - zapytał John. Był naprawdę doświadczonym żeglarzem.
- Wolałabym, aby rejs odbył się bez zakłóceń. Nie są przygotowani na Podniebnych.
- To tu zginął William, prawda?
Milczałam. Kapitan tylko pokręcił głową.
- Masz moje pozwolenie na objęcie steru. Rano mogę przypilnować twoje kociaki, gdy będziesz odsypiała. Markucio potrzebuje odpoczynku. - powiedział, po czym wrócił do pracy.
Kapitan sprawił mi tym ogromną przyjemność. Gdy tylko chwyciłam koło w swoją dłoń, natychmiast poczułam się lepiej. I ten wiatr we włosach...
W pewnym momencie przebiegła Stepe. Jej koszula była rozchłestana, ale oczy przerażone.
- Burza. - szepnęła. Obie wiedziałyśmy, co to znaczy.


Posted via Blogaway

Sans - Nassau, o kobiecie (a może dwóch?)

Stepe miała czysty głos i przyjemnie się mi jej słuchało. Przyłapałem sie nawet na kołysaniu w rytm muzyki. Szybko naprawiłem ten błąd i wyprostowałem się. Miała mi za złe jak potraktowałem resztę. Ale ja nie potrafię być miły dla ludzi. Nic dobrego mnie od nich nie spotkało. Stepe zamilkła. Szanta się skończyła.
- Stepe zaśpiewaj nam coś jeszcze.
- Nie daj się prosić.
- Ale co mam zaśpiewać - w jej głosie usłyszałem onieśmielenie i dałbym głowę, że się zarumieniła na te reakcje takiej publiki.
- Nassau - szepnąłem.
- Co? - dziewczyna to wychwyciła.
Uniosłem kąciki ust.
- Z rejsu wraca piracki bryg, - zacząłem, a dalej Stepe się dołączyła -
Z oka już widać ląd,
Płynie ciężko dźwigając skarb
Zdobyty daleko stąd.

W porcie dziesiątki pirackich kryp,
Kupiecki przy wraku wrak.
Nassau strzegą złe paszcze dział,
Łańcuchy podwodnych raf.

- Kościół, chata, szałas i sklep, - drugą zwrotkę pozwoliłem zaśpiewać jej samej -
Portowych burdeli smród.
Goni dziewki brodaty łeb
Stukając na kulach dwóch.

Pośród domów kłębi się tłum,
Słychać tam kłótnie i śmiech,
Pstra papuga otwiera dziób
I klnie w językach trzech.

- Zamiast bitew, głodu i krwi, - a trzecią sam dokończyłem -
W tawernie URŻNĘ się sam,
Po włóczędze na "Golden Hind"
Kabzę nabitą dziś mam.

Dzbanek wina, przytulny kąt,
Ciepła dziewczyna i koc,
Płynę dzisiaj tam, gdzie mój dom,
W Nassau powita mnie noc.

- Nie wiedziałam, że znasz szanty Sans - dałbym głowę, że Stepe uśmiechała się do mnie.
- Tylko te. I to przez przypadek - skłoniłem się i wyszedłem na pokład.
Odnalazłem burtę i uczepiłem się jej rękoma.  Uśmiechnąłem sie do siebie.
- Czemu na nią się nie drzesz Sans? - spytałem sam siebie - Czemu masz ochotę jej posłuchać? Może mam ochotę, ale nie zrobię tego. To za dużo. Być miłym dla ludzi - pokręciłem głową - Ludzie nigdy nie będą mili dla ciebie Sans. Nigdy. Wiem Carmen - ścisnąłem w kieszeni naszyjnik z koniem - Wiem słońce.....

Posted via Blogaway

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Stepe - Chłopcy z Botany Bay

- Chwileczkę, Sans. - szepnęłam do mężczyzny. - Jak mogłeś? Wszyscy coś z siebie wydusili. Skoro nie chcesz opowiadać to powiedz cokolwiek, ulubiony kolor, ulubioną przytulankę.
Ślepiec zrobił facepalm, i pewnie wywróciłby oczami, gdyby je miał.
Świerzbił mnie ręka, żeby trzasnąć go w twarz za ignorancję i niewdzięczność.
- To twoi ludzie! Jesteśmy drużyną! Proszę cię, nie rób tego więcej.
Mężczyzna zacisnął usta.
- Zachowujesz się jak moja matka! - warknął. - Niczego nie obiecuję, jestem wolnym człowiekiem.
- Dobra, dobra... A teraz czas zmienić atmosferę... Pieśnią! - powstałam.
- Jednostko! Pozwól, Bea, że coś zaśpiewam.
Kobieta skinęła głową.
I zaśpiewałam. Starą szantę... "Chłopcy z Botany Bay"
A tak brzmiały jej słowa:

Już nad Hornem zapada noc
Wiatr na żaglach położył się
A tam jeszcze korsarze na Botany Bay
Przepijają zdobycze swe

Jolly Roger na maszcie już śpi
Jutro przyjdzie z Hiszpanem się bić
A korsarze znużeni na Botany Bay
Za zwycięstwo swe będą dziś pić

Śniady Clark puchar wznosi do ust
Bracia toast! Niech idzie na dno
Tylko Johny nie pije, bo kilka mil stad
Otuliło złe morze go

Nie podnosi kielicha do ust
Zawsze on tu najgłośniej się śmiał
Mistrz fechtunku z Florencji ugodził go
Już nie będzie za szoty się brał

W starym porcie zapłacze Margot
Jej kochany nie wróci już
Za dezercje do panny na kei w Brisbanne
Oddać musiał swą głowę pod nóż

Tak niewiele zostało ich już
Resztę wezwał Neptun pod dach
Choć na ustach wciąż uśmiech, to w sercach lód
W kuflu miesza się rum i strach...

(Tadaaa!!!)

Link: http://m.youtube.com/watch?v=lX7A-fJ_kW8&desktop_uri=%2Fwatch%3Fv%3DlX7A-fJ_kW8

niedziela, 8 grudnia 2013

Beatrycze - o sobie

Poczułam, że robię się czerwona. Zbył nas. Każdy się produkuje, a on nas zbył.
- Nie, wcale nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego. - wycedziłam. Stepe spojrzała na mnie zaniepokojona. - Rozmawiamy po to, aby się poznać. Jeśli naprawdę chcesz zostać taki zamknięty, to może faktycznie wyskocz przez tą burtę. Jesteśmy nad oceanem. - zgrzytnęły mi zęby. Sans spuścił głowę. Próbował wstać, ale Stepe dyskretnie go powstrzymała.
- Skoro Sans zamilkł, to twoja kolej Bea. - powiedziała Carmen.
- No dobrze... - odetchnęłam głęboko. - Od dziecka pływałam z ojcem na statku handlowym, co dobrze wiecie. Bywałam z nim na dworze Króla, zabierał mnie często na bankiety i do znajomych, podpisywał ze mną kontrakty... - westchnęłam. - Któregoś dnia zaatakowali nas piraci. Udało nam się odbić statek, ale mój tata poległ, próbując zamknąć mnie pod pokładem. Potem przez kilka lat sama byłam kapitanem, spotkałam wiele osób i wyrobiłam sobie przyjaźnie. Często pływałam między Crysisem i Nexusem. Wtedy uzależniłam się od hazardu i czystej. Przegrałam statek i załogę. Jeden z moich znajomych załatwił mi posadę kapitana jednostki. I tutaj spotkałam was.
Patrzyłam na nich spod przymkniętych powiek. Poczułam łzę spływającą mi po policzku. Carmen objęła mnie ramieniem.
- Wszystko w porządku. Trzeba przeć do przodu. - uśmiechnęłam się. - Bo coś się kończy...
- ... A coś się zaczyna. - dokończyła za mnie Stepe.

Sans - o sobie

Gdy ostatnie słowa Carmen zawisły w powietrzu, poczułem na sobie spojrzenia. Dopiłem trunek i odkaszlnąłem.
- Ode mnie nie oczekujcie długiej szczegółowej historii.  Nikomu jej nie opowiadam. Choć może kiedyś ktoś mnie do tego namówi. A jeśli moje milczenie będzie problemem...... To mogę choćby i teraz wyskoczyć za burtę. I przeżyć. Uwierzcie mi nie chcecie mieć we mnie wroga. Więc lepiej zaakceptujcie fakt, że mnie nie poznacie - uśmiechnąłem się i oparłem na krześle - No to myślę, że wszystko sobie wyjaśniliśmy.

Carmen - krótko o sobie

- W takim razie teraz ja... - powiedziałam - No cóż... Jak pewnie wiecie nazywam się Carmen Rosier. - wzrokiem mówiącym "wystarczy?" Rozejrzałam się po ludziach. Byli nieugięci. - Okej, okej.  Mam 21 lat, katanę na plecach, sztylet w kieszeni i obsesję na punkcie broni białej. Radzę nie ruszać moich książek bo niektóre mogą Was... ugryźć. Dosłownie. Urodziłam się... Ale to nieważne. Gdy matka mnie zostawiła przygarnął mnie Mistrz Eliksirów - Seth Oxymore. Ot, cała historia.

Beatrycze - w kręgu

- Graj, graj. Chętnie posłuchamy. - uśmiechnęłam się w stronę Stepe. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś był tak otwarty i szczery, gdy mówił o sobie. Imponowała mi, ale ukazała również, że wciąż jest nastolatkiem żyjącym ideałami. Nikt nikogo nie znał, Sans mógł być w tej chwili na kontrakcie zabójcy, a Rav z misją polityczną. Mała, biedna Stepe.
Rozległ się dźwięk strun. Lekka, ale dynamiczna melodia rozniosła się po pokładzie. Wyłapałam niecierpliwe spojrzenie Johna na mostku. Dziewczyna grała naprawdę nieźle, miałam wrażenie, że używa na nas wpływu. A może po prostu włożyła w to całe serce i duszę?
Gdy skończyła grać, polałam kolejną kolejkę whiskey.
- No to został Sans i Carmen.
- I ty, Beatrycze. O tobie też chcemy posłuchać. - wtrąciła Ravena.
- Ja to na końcu. - uśmiechnęłam się słabo.
- Ja chcę na końcu. - prychnął ślepiec.
- A pff, nie marudź Sans! Bei się należy końcówka! - naskoczyła na niego Carmen. - W takim razie teraz ja...

Stepe - o sobie ("może i...")

Atmosfera była... troszkę niezręczna. Po, jakże długiej, wypowiedzi Flokiego zapadła cisza. Postanowiłam, że teraz ja zajmę głos.
- No dobra. Teraz ja. - znów poprawiłam futerał, a po krótkim namyśle wyjęłam gitarę. Nie rozstroiła się po podróży. Świetnie.
- Nazywam się Stepe, jak zapewne wiecie.
- Czeeeeeść Stepe. - Sans wyszczerzył się i pomachał ręką. Teatralnie się skłoniłam.
- Na nazwisko mam Iwanow-Okina, pochodzę z Rosji, a ród mojej babki pochodzi z Prowincji Tokijskiej. Prawdopodobnie niektórzy z was. - przeleciałam wzrokiem po zebranych. - uważa mnie za mega optymistycznie nastawioną do świata, niedoświadczoną nastolatkę. I  tu po części się mylicie. - rozbłysły mi oczy, chwyciłam instrument.
- Może i zamiast katany - obróciłam głowę w stronę czarnowłosej Carmen - noszę na plecach gitarę, ale nie jestem bezbronna. Obróciłam w palcach shuriken. Hartowana stal zabłysła w świetle lampy naftowej.
- Może i nie mam za sobą strasznych przeżyć - wskazałam Sansa - ale nie znaczy to, że nie przeszłam tak zwanej szkoły życia.
Poczułam jak długie, grube blizny na lewym ramieniu dają o sobie znać.
- Może i nie jestem tajemnicza - skinęłam głową w kierunku Flokiegi i Raveny - ale to nie znaczy, że nie mam w zanadrzu ciekawych historii.
Uderzyłam w struny. Dźwięk zawibrował w powietrzu i ucichł.
- Może i nie mam talentu przywódcy i piętnastu lat życia na statku - uśmiechnęłam się do Bei - ale nie znaczy to, że można mną manipulować i że nie mam doświadczenia.
Może i mam piętnaście lat, ale to nie znaczy, że wam się nie przydam. Moja matka powiedział mi kiedyś... że rozumiem więcej niż dwudziestolatek.
A oprócz tego? Chodzę wysmarowana sadzą, jestem marzycielką uzależnioną od inżynierii i origami, bywam nietaktowna i denerwująca. Mam też inne wady. I umiem grać na gitarze. I śpiewać. Jeśli udzielicie mi pozwolenia, mogę wam coś zagrać.


(co wy na to?)

sobota, 7 grudnia 2013

Sans - maruda :P

Rozmawiałem z Flokim.  Znaczy się to on próbował się ze mną dogadać. Miałem spoko nastrój to go nie zjechałem, choć miałem na to ogromną ochotę. Potem przyszłą Stepe.
- Hej - przywitała się i znów wyczułem tę oryginalna mieszankę zapachów.
Dość specyficzna, ale przyjemna. potem Bea zarządziła zbiórkę. I znowu, miała szczęście że byłem w nie najgorszym humorze. Niby rzuciłem kilka kąśliwych uwag, ale ona udała że nie słyszy, bo nie zareagowała. Ale dało się słyszeć wyraźne wahanie po nich. Nic nie poradzę, nie znoszę rozkazów. I z prawie każdym z drużyny zdążyłem się pokłócić, więc o tej jedności to pewnie było do mnie. pff... Ja się z idiotami nie jednoczę. Będą mnie szanować, to ja będę szanować ich. Usiedliśmy w kręgu. Rozmowy o sobie. No pięknie. Siedziałem cicho i tylko moczyłem usta w jakimś trunku, chyba whiskey.  Rav i Floki zaczęli. Nie skupiałem się zbytnio. Miałem za to wielka nadzieję, że zostanę pominięty. Siedziałem chyba koło Stepe. Słyszałem jak marudziła coś o piciu. Przywyknie, może nawet to polubi. Z drugiej strony miałem Carmen. Starałem się przysunąć bliżej Stepe, nie miałem ochoty na awanturę. Choć może tylko mi się zdaje, że ona cos do mnie ma. Może ale mimo wszystko nie mam nastroju na kłótnie. Ale jak już zacznę to gęba mi się nie zamknie.

Ravena - o sobie

Wysiadłam z dorożki jako przedostatnia. Stanęłam z szeroko otwartymi oczyma gdy ujrzałam statek. Był inny niż te budowane w moim domu. Floki wysiadł z pojazdu i wolną ręką ujął moją dłoń. Spojrzał w moje oczy i wiem, że ujrzał w nich strach. Ruszyliśmy za drużyną w stronę okrętu. Wczorajszy dzień był potworny. Floki i ja musieliśmy sprzedać okręt ojca. Wszystkie wspomnienia straciły przez to sens. Pakowaliśmy się a potem poszliśmy do baru. Siedzieliśmy w kącie i zakładaliśmy się ile potrafi wypić Beatrycze. Potem chyba natknęła się na drugą bo obydwie stawiły się na odprawie. Tak więc ja i Floki piliśmy ale i wspominaliśmy nasze życie, które jak sobie obiecaliśmy w większości sprzedaliśmy razem ze statkiem... A teraz byliśmy tu. Rozłożyste żagle wydymane przez wiatr szarpały się jakby próbowały wyrwać się z duszącego uścisku. Beatrycze porozmawiała z kapitanem i zaprowadziła nas do wspólnej sypialni. Mówił jej coś o kajucie. Czyżby ceną za przetransportowanie nas były nie tylko pieniądze? Położyłam moje rzeczy pod hamakiem. Był umieszczony idealnie za małą ścianką działową więc widoczny dla niewielu wścibskich oczu. Floki ulokował się tuż obok. Potem poszliśmy na górę. Nasza drużyna siedziała w kręgu. Dosiedliśmy się. Beatrycze spojrzała na mnie  pytająco. Może zastanawiała się czy nadal jestem w tak kiepskim humorze jak wtedy gdy ostatnio się do mnie odezwała. Uśmiechnęłam się zachęcająco.
-Więc może dowiemy się czegoś o sobie? Co wy na to?- zapytała. Uśmiechy zagościły na twarzach zebranych. Ale nikt się nie odzywał. Cisza zaczęła być męcząca.
-To może ja zacznę.- Spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie. Poczułam, że odwaga mnie opuszcza ale Floki odezwał się za mnie.
-Mieszkaliśmy w prowincji islandzkiej, to na północ stąd. Ona była córką Ragnara Lothbroka a ja budowałem statki. Ale jej wuj coś sobie ubzdurał i wszczął bunt. potem trafiliśmy tutaj.- byłam mu wdzięczna.- To kto teraz?

Beatrycze - prawie jak przy ogisku

Stepe wręczyła mi stateczek z origiami. Był nawet całkiem niezły. Postanowiłam, że jak dojedziemy do Crysisu, zdobędę czerwony pigment i pomaluję mu żagle.
Weszłam na górę. Stepe śmiała się razem z Sansem i Flokim - zdziwiło mnie, że dwaj ostatni są  u nas w tam dobrym kontakcie. Kawałek dalej Carmen rozmawiała przyciszonym głosem z Raveną.
- Jednostka, baczność! - krzyknęłam. Na początku nikt nie wziął mnie na serio. Carmen rzuciła mi rozbawione spojrzenie, Floki za to lekko się skurczył, jakby nie wiedział, co zrobić. - Baczność mówię, szczury lądowe! - zawołałam, już głośniej. Nie znali mnie od tej strony. Zwrócili się w moim kierunku. - Do szeregu, ale już. Zbiórka!
Ospale, ale ustawili się w miarę prostą linię. Słońce zachodziło - stojący, zupełnie nieprzygotowani do musztry ludzie wyglądali całkiem komicznie.
- Wiecie, co się dzieje, kiedy drużyna jest mało zgrana? - zapytałam, z rękami założonymi z tyłu. - Gdy każdy jest przeciwko każdemu? Drużyna upada, zawala misję! - powiedziałam wolno. Chciałam, żeby wiedzieli, że jesteśmy prawdziwą jednostką. - A wiecie, co się dzieję, gdy w drużynie nie ma dyscypliny? - wysyczałam. Wszyscy stali prosto, jak zamurowani. Nie śmieli na mnie spojrzeć. - Co, wiecie? Drużyna wszczyna cholerny bunt! Dlatego przez piętnaście lat pływałam z tą samą załogą! Bo mieli cholerną dyscyplinę! Rozumiecie, czego oczekuje? Gdy mówię stać, macie stać. Gdy mówię siedzieć, macie siedzieć. Gdy mówię skacz, macie skakać. Gdy mówię spiepszać gdzie nogi poniosą i nie oglądać się na mnie, macie to cholera zrobić! Zrozumiano?
- Tak jest, pani kapitan. - wyszeptała przestraszona Stepe.
- Bea? - zapytała zmartwiona Carmen. Nikt nie śmiał się ruszyć, wszyscy wciąż stali naprężeni. - Czy wszystko w porządku?
- Teraz już tak. - powiedziałam spokojnie. - Jeszcze raz. Jednostka, baczność! - usłyszałam stuk. O wiele lepiej. - Spocznij. Oby nie było potem problemów. Chodźcie, ustawimy krzesła w kole. Musimy się zintegrować. Przyniosłam coś do picia. - wyciągnęłam butelkę whiskey zza pazuchy. Wciąż byli przestraszeni, ale wiedziałam, że zaraz się rozluźnią. Integracja - to teraz najbardziej potrzebne. Wytaszczyłam skrzynkę ze szklankami. Usiedliśmy, każdy dostał trunek. Stepe miała opory, była niepełnoletnia. I tak skończyła ze szklanką w ręce, ale nie pamiętam, czy spróbowała. Zaczęliśmy o sobie opowiadać.

Stepe - Papierowe uzależnienie

Została mi przydzielona kajuta nr. 54 między kajutą Sansa a Beatrycze. Konie na razie zostały na lądzie, już tęskniłam za moim ogromnym Bucefałem, ale udzielał mi się nastrój podróży i przygody. Rozłożyłam mój dobytek, nie miałam nic cennego, chyba że dla kogoś cenny był śrubokręt i stara gitara. Nad łóżkiem wisiało malutkie lusterko. Zerknęłam w nie. Z srebrnej tafli spoglądała na mnie dojrzała, niewysoka, prawie-szesnasto latka. No dobra, niska, osmalona dziewczyna z błyskiem w oczach i pobrudzonym stroju. Zdjęłam gogle, przetarłam twarz, zmieniłam legginsy i suknię. Teraz miałam dłuższą niż poprzednia, podróżną, fioletową sukienkę bez zdobień i ciemnobrązowe spodnie. Przeczesałam włosy palcami i zaplotłam rozmemłany warkocz. I znów spojrzałam w lusterko. Nie było o wiele lepiej, nadal byłam zapylona i rozczochrana, ale nie obchodziło mnie to. Posprzątałam rzeczy i zaczęłam składać origami Pochłonęło mnie to bez reszty, ale w pewnym momencie ktoś zapukał do moich drzwi. Wyrwałam się z papierowego letargu i podskoczyłam jak oparzona.
- Dziewczyno, ty jesteś uzależniona! - zaśmiała się Beatrycze, bo to ona opierała się o metalową framugę. - Albo ci się nudzi.
- Co do uzależnienia, masz rację. - uśmiechnęłam się - Ale się nie nudzę, tylko to uwielbiam. Tak mnie to uspokaja... - rozmarzyłam się. Wstałam, podniosłam ze stołu papierową figurkę przedstawiającą latający statek i przewiesiłam przez ramię gitarę. Dobrze czuć na plecach znajomy ciężar. Westchnęłam z zadowoleniem i się przeciągnęłam. Wcisnęłam statek kobiecie w ręce.
- To dla ciebie. A teraz chodźmy pozwiedzać.
I raźnym krokiem wyszłam z pokoju.
- Eaae... Dzięki. - zawołała do mnie.
Na dworze zapała już noc. Wiał silny wiatr. Na pokładzie o burtę opierał się Sans i Floki. Rozmawiali ze sobą. Kilkanaście metrów dalej konwersowały Carmen i Ravena. Czyli wyszło że się alienuję. Czas nadrobić "życie towarzyskie". Podeszłam do Sansa i Flokiego. Carmen wolałam unikać, chyba żywiła do mnie urazę. Ciekawe za co.
- Hej! Mogę się przyłączyć do rozmowy? - zawołałam do męskiej części jednostki. Poprawiłam futerał (jak zwykle - taki mój nawyk) i pomachałam.

piątek, 6 grudnia 2013

Beatrycze - wpierwsze chwile na Zeppelinie kapitana Johna

- Ano czuję się dobrze... - uśmiechnęłam się ponuro. - Bycie kapitanem podniebnego statku handlowego uczy tego i owego. - Carmen parsknęła śmiechem na przypadkowy rym. - I utwardza głowę.
- Byłaś kapitanem statku?
- Długa historia. Tak, czy inaczej, następnym razem napij się dużo mleka, zanim zaczniesz balować. Pomaga na tyle, abyś utrzymała pion.
- Dzięki. To co, ruszamy?
- Pewnie! - dołączyliśmy do Sansa i Stepe. Rozmawiali o koniach, całkiem nieźle się dogadywali. Postanowili, że nie zaprzęgną ich do dorożki. Wyjechaliśmy na King Cross. Przez całą drogę śmialiśmy się i gadaliśmy. Każdy miał coś do powiedzenia - tylko Ravena milczała. Chyba nie mogła się odnaleźć.
- Rav, co jest? - zagadnęłam wesoło.
- Nic. - odpowiedziała twardo. Nie drążyłam tematu.
Gdy dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazał się olbrzymi statek z fioletowymi żaglami, który unosił się w powietrzu.
- Lotne kamienie... - westchnęła Stepe.
- Niezłe, co nie? Latałam na podobnym, tylko o czerwonych żaglach. Dobre czasy... Ale one minęły. No nic, wbijamy na pokład? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam. Pewnym krokiem weszłam na pokład, uderzając podbitymi butami o deskę.
- Bea, czy skoro on jest taki duży, to czy nasze konie naprawdę się nie zmieszczą?
- To nie jest duży statek, Stepe. Zobaczysz, po tygodniu okaże się malutki.
- Ile będziemy lecieć? - zagadnął Sans.
- Jakiś miesiąc. Może dwa? Najdłużej pół roku, zależy od pogody.
- Jest coś do picia?
- Taak, o to zadbałam osobiście. - mrugnęłam do Carmen.
Podszedł do nas kapitan John Miley. Powitałam go serdecznie, ponieważ gdy sama miałam statek, bardzo się wspomagaliśmy. Teraz też zgodził się nam pomóc. Poza tym miał najmniej wkurzającą załogę ze wszystkich.
- Drużyno, oto nasz kapitan - John Miley. Przypominam o należnym szacunku.
- Wasze kajuty znajdują się w ładowni. Nie mamy nic lepszego. Bea, pamiętasz o swojej kajucie, co nie? - powiedział chropowatym basem. Pewnie, że pamiętałam.  Chociaż równie chętnie zostałabym z jednostką, nie mogłam odmówić - był bardzo wrażliwy na tym punkcie. Nie chciałam go denerwować, mamy wytrzymać razem do końca podróży.
- Słyszeliście? Jazda na dół. Pomogę wam się przyzwyczaić. - krzyknęłam. Zeszliśmy pod pokład.

Sans - w drodze

- I co Mustaś? - spytałem - Jak tam kolega?
Zarżał z aprobatą.
- Już lubię twojego konia. I sorry, że nie ogarniam gdzie się zwracać. Ale mówię do ciebie - uśmiechnąłem się.
- Wiem. Nie musisz się tłumaczyć- powiedziała wesoło.
Polubiłem ją. Nie robiła ze mnie niedorozwiniętego dziecka, które potrzebuje niańki. Inni, może i podświadomie, ale to robili. Trzymanie pod rękę, wpadki ze słowami typu :"widzisz". Ale ona na razie wydawała się spoko. Pachniało od niej smarem i olejem. Przyjemna mieszanka zapachów. Można tez było wyczuć nutę konia.
- Pomożesz mi z Carmen? Trochę się obawiam, że nabroiłem.
- A cóż takiego zrobiłeś?
- Pchałem łapy gdzie nie trzeba. Choć nie jestem pewien, czy o to jej chodzi. Ale o cóż innego?
-  A co dokładnie zrobiłeś?
- Lepiej nie gadać - potrząsnąłem głową - Ciekawska jesteś.
- A jak! Witaj przygodo! - zaśmiała się.
Postanowiliśmy puścić konie luzem, a nie zaprzęgać je do dorożki. To przyjaciele, a nie zwierzęta pociągowe. Choć jeśli trzeba to pociągną co trzeba. Jednak nie ma takiej potrzeby. Wsiedliśmy do powozu i ruszyliśmy. Musiał być obszerny, bo było dość luźno. Niedługo potem byliśmy na miejscu.
- Statek latający - skrzywiłem się - Tyle niepotrzebnego hałasu.
- Hałasu? - spytała Stepe.
- No tak... Wiesz jestem przewrażliwiony.
- Rozumiem.
- Ty wszystko rozumiesz - zaśmiałem się - I dzięki że nie traktujesz mnie jak niepełnosprawnego.
- Bo taki nie jesteś. Świetnie sobie radzisz.
- Muszę. Pierwszego dnia bez oczu ocknąłem się na środku obcej ulicy. Szkoła życia, że tak się wyrażę.

Stepe? co ty na to XD

Carmen - problemy z kacem

- Nie skończyłam z tobą - szepnęłam do Sansa. Głupia smarkula przerwała przedstawienie.
- Choć, Sans, przedstawię cię Bucefałowi, a ty pokażesz mi Mustanga. Carmen, potem z nim porozmawiasz, będzie na to czas, a z końmi się rozstajemy. - powiedziała wesoło
- No dobra. - prawie warknęłam - Idźcie. 
- Chodźmy. 
Co ona sobie wyobraża!? A jeśli rozpoznał kształt jakiejś fiolki? Przedmiotu? Broni? A jak wie do czego służy? Zaiste irytujące myśli.

Cicho oddaliłam się korytarzem i poszłam szukać Beatrycze.
- Cześć - mruknęłam -  Sans zna się na eliksirach? - zapytałam od niechcenia 
- Nie wiem... A co? - zapytała z ciekawością w głosie

- Nic. Tak, po prostu zapytałam.... Masz może coś na chorobę poimprezową? Bo ty czujesz się dobrze - stwierdziłam z delikatnym uśmiechem
<Beatrycze?>

czwartek, 5 grudnia 2013

Stepe - na ratunek Sansowi

Wiedziałam, że Sans nie ma oczu, bawiło mnie raczej, to że Carmen uczepiła się jego ramienia. Mam specyficzne poczucie humoru. Powiedziałam "ponoć" bo Bucefał prawdopodobnie nie był czystej krwi. I tyle. Mężczyzna w okularach westchnął, najwyraźniej inaczej to odebrał. Współczuję mu. Bez oczu, z zbulwersowaną Carmen (z kacem)na karku, i pewnie tak jak ja był przygnębiony, że musimy zostawić konie. Bez mojego Bucka czułam się jak bez ręki. Ale trudno, czas przygody bywa czasem poświęceń. Oczywiście pewnie nauczył się w miarę funkcjonować jako ślepiec, Carmen się pozbędzie i pogodzi się z rozstaniem z Mustangiem. Czas płynie, słońce zachodzi, świat się zmienia, metal się topi, a smar jest tłusty. Coś zostaje, coś się zmienia. I tak dalej. Ale ja zwykle myślę o chwili teraźniejszej.
Kobieta szepnęła mu coś do ucha. Nie miała bynajmniej zadowolonej miny.
Odchrząknęłam.
- Choć, Sans, przedstawię cię Bucefałowi, a ty pokażesz mi Mustanga. Carmen, potem z nim porozmawiasz, będzie na to czas (oby nie, dla Sansa to nie będzie przyjemne - pomyślałam), a z końmi się rozstajemy.
- No dobra. - Carmen prawie warknęła. - Idźcie.
- Chodźmy.
Pociągnęłam Sansa za sobą, ale zaraz go puściłam, przecież sam radził sobie bardzo dobrze.
- Dzięki za ratunek. - oznajmił.
- Nie ma za co. - wyszczerzyłam zęby. - Stepe, do usług. - teatralnie się skłoniłam, a futerał z gitarą przekrzywił się na bok. Podróżny tobołek miałam pod pachą, u pasa sakiewkę i inne drobiazgi.
- Sans. - wyciągnął dłoń.
- Wiem. - potrząsnęłam jego ręką.
Po minucie byliśmy przed budynkiem. Konie już czekały.

( Sans? Jak tam Mustang :p)

Sans - ostatnia narada

Nowi... Dość, że musiałem te jedną pakować. Na dziwne rzeczy można trafić jak się nie widzi co się dotyka - wzdrygnąłem się. Ona była pijana, to dobrze, bo mogłoby się to źle skończyć. Ale nic nie poradzę, że nie widzę gdzie pcham łapy. Zostawić Mustanga. Szkoda... Ta druga nowa też ma konia. Bucefał. Czyli na koniach się zna. To dobrze. Ale martwię się czy ta Carmen na pewno nie wie, co zrobiłem. Lepiej się nie odzywam. Bo mi się oberwie. Westchnąłem. Wyszliśmy z sali. Ktoś mnie złapał za rękę, gdy podnosiłem walizkę. "Oby nie Carmen" pomyślałem. Niestety.
- Co ty sobie myślisz?  -spytała.
- Myślę dużo mało widzę. Wiesz ja nie wiedziałem co mam robić. Nie widzę. I  wcale, uwierz mi wcale tego nie chciałem.
- Serio?
Usłyszałem jeszcze jeden głos.
- Ty jesteś Sans tak? - nastoletni głos. To ta od Bucefała.
- Tak. Ten bez oczu, żeby nie było nieporozumień - ścisnąłem dłoń Carmen zaciśniętą na moim ramieniu.
- Wiem - powiedziała dziewczyna - Słyszałam, że masz konia i chciałem tak po prostu trochę pogadać.
- Rozumiem. To mój jedyny przyjaciel jeśli chodzi o Mustanga. I martwię się że muszę go zostawić. A tak ogólnie Bucefał to dobre imię dla konia. Do tego ponoć jest Fryzyjczykiem. Idealne wręcz.
- Dzięki - powiedziała - Ponoć - szepnęła jakby się śmiejąc.
Nic nie poradzę wszystkich bawi moja ślepota. A co miałem powiedzieć. Nie byłem koło konia, nie dotykałem go, to ponoć.
- Nie skończyłam z tobą - szepnęła mi Carmen.
 
 
<Carmen? Stepe?>

Carmen - ostatnia narada

Nie mam pojęcie jak Sans(bo chyba tak miał na imię) mnie dotargał w "bezpieczne miejsce". Byłam bardzo pijana, a teraz mam kaca. Siedzieliśmy w jakiejś sali i pokoju, a mi wydawało się, że wszyscy wokół krzyczą - no tak, efekty wczorajszego nocnego picia. Przyszła Beatrycze i zaczęła spotkanie.
- Witajcie, towarzysze. Jest godzina w pół do szóstej, nasz podniebny statek odpływa o siódmej. - powiedziała, spojrzawszy na zegarek. - Mamy dwie nowe twarze - skinęła głową w stronę jakiejś dziewczyny i mnie. - ale też jednej brakuje. Doyle złożyła mi wymówienie. Trudno. W każdym bądź razie, o szóstej podjedzie dorożka. Jeśli będziecie chcieli - tu skierowała się do Sansa i bladej dziewczyny - możemy zaprząc wasze konie, albo pozwolić im na swobodny trucht przy pojeździe. Obawiam się, że nie zmieszczą się z nami na statku i będą musieli dotrzeć później. - byli widocznie zawiedzeni. - Udamy się na King Cross, tam zostawimy konie i dorożkę pod opieką mojego dobrego przyjaciela i wsiądziemy na specjalnie wynajęty dla nas zeppelin. Podróż potrwa jakiś tydzień, proponuję się rozgościć. Mam nadzieję, że nikt nie ma choroby: morskiej, ni lokomocyjnej, ni lęku wysokości - to wszystko może dać wam się we znaki. Jakieś pytania?
Oczywiście, że mam pytanie.
Podniosłam głowę ze stołu i rozejrzałam się po przybyłych.
- Ma ktoś anty-kacusia?

środa, 4 grudnia 2013

Beatrycze - świt przed wyjazdem

Sans przyszedł do nas przed świtem. Planowałyśmy chyba coś bardzo głupiego, śpiewając z ledwo dopiętymi koszulami, gdy mężczyzna nam przerwał. Kazałam mu zabrać ledwo przytomną Carmen do kamienicy. Postanowiłam wrócić sama. Wyszłam z klubu, gdy słońce zaczęło przeświecać między budynkami. Spojrzałam na zegarek - przez majaki i spirale w oczach doczytałam się godziny: było w pół do piątej. Nasz prom odbijał za około dwie i pół godziny. Doskonale.
W pewnym momencie poczułam, jak osuwam się na ziemię. Ktoś mnie potrącił, ale z taka siłą, że nad sobą ujrzałam ledwo rozjaśnione niebo.
- Nic ci się nie stało? - usłyszałam. Nade mną stała blada dziewczyna z gitarą na plecach. Sądząc po wyrazie twarzy, próbowała mi się tłumaczyć. Obok przyczyna problemu, czarny ogier Bucefał, wpatrywał się we mnie i kiwał lekko łbem. Wybuchnęłam śmiechem. Przyjemna była. Pomyślałam, że przydałaby się w jednostce.
Sprawa rozwiązała się, gdy okazało się, że dziewczyna to inżynier. Inżynierów nigdy dość. Gdy zaproponowałam jej współpracę, zauważyłam błysk w jej oku. Osoba z żyłką do pakowania się w kłopoty nie trafia się często. Może nam się przydać.
Ruszyłyśmy w stronę kamienicy. W drodze podłożyłam jej kontrakt do podpisu. Była odrobinę zaskoczona biurokracją, ale także podpisała. Pewnie zarówno jej, jak i kontrakt Carmen, ugrzęzną w szufladzie mojego biurka na kilka miesięcy...
Weszliśmy do kamienicy. Nie sprawdzałam, kto już dotarł - jeśli kogoś nie było, to automatycznie z nami nie ruszał. Skierowałam wszystkich czwarte, górne piętro, gdzie mieściła się całkiem spora salka konferencyjna. Zajęli miejsca wokół stołu. Za szerokimi oknami widać było pierwsze wyraźne promienie słońca. Włączyłam klimatyzację.

Spojrzałam po zebranych. Po mojej lewej siedział Sans (nie wiedziałam, czy był wyspany, ale koło ściany zauważyłam spakowaną walizkę - na pewno był gotowy), Carmen (lekko jeszcze wstawiona, z małym skórzanym plecaczkiem na kolanach. Nie zdziwiłabym się, gdyby Sans na szybko kombinował dla niej ekwipunek) i świeżo przybyła Stepe (siedziała jak na szpilkach. Konie zostały przed kamienicą, w specjalnie przygotowanych boksach - muszę kupić coś dla Jima w Crysisie.). Po mojej prawej miejsca zajmowali Ravena i Floki - byli zmęczeni, z tobołkami koło krzeseł; przed nimi na stole leżała drewniana skrzynka. Nikt nie pytał, co robili całą noc. Nikt nie chciał wiedzieć.
- Witajcie, towarzysze. Jest godzina w pół to szóstej, nasz podniebny statek odpływa o siódmej. - powiedziałam, spojrzawszy na zegarek. - Mamy dwie nowe twarze - skinęłam głową w stronę dziewczyn. - ale też jednej brakuje. Doyle złożyła mi wymówienie. Trudno. W każdym bądź razie, o szóstej podjedzie dorożka. Jeśli będziecie chcieli - tu skierowałam się do Sansa i Stepe - możemy zaprząc wasze konie, albo pozwolić im na swobodny trucht przy pojeździe. Obawiam się, że nie zmieszczą się z nami na statku i będą musieli dotrzeć później. - byli widocznie zawiedzeni. - Udamy się na King Cross, tam zostawimy konie i dorożkę pod opieką mojego dobrego przyjaciela i wsiądziemy na specjalnie wynajęty dla nas zeppelin. Podróż potrwa jakiś tydzień, proponuję się rozgościć. Mam nadzieję, że nikt nie ma choroby: morskiej, ni lokomocyjnej, ni lęku wysokości - to wszystko może dać wam się we znaki. Jakieś pytania? - zapytałam z wesołą nutą w głosie. Było tego dużo, ale zapowiadała się fantastyczna przygoda.