czwartek, 13 lutego 2014

Sans - na ratunek!

- Stepe? - spytałem, ale wiedziałem jaka będzie odpowiedź.
W powietrzu wisiał przecież jej zapach. Nie za bardzo rozumiałem co się dzieje. Najpierw Bea powiedziała, że konie porwano, na co cały zapłonąłem, potem Rav coś przekombinowała tak, że wszyscy głośno wdychali powietrze, a Carmen zwymiotowała. Długo jeszcze czułem ten smród. Nie zamierzałem siedzieć bezczynnie, gdy Mustang jest w niebezpieczeństwie. Może i Jinx nie wierzyła, że nawet ślepy jestem groźny, ale co mnie obchodzi jej zdanie? Wytłumaczyłem Carmen jak ważne jest dla mnie odzyskanie konia i właśnie miałem szukać Stepe, która zapewne też zamierzała odzyskać Bucefała.
- Tak, to ja.
- Wiem - uśmiechnąłem się - Tylko się upewniałem. Ty też wybierasz się po swojego przyjaciela, prawda?
- Zgadza się. A ty?
- Mówiłem przecież, że mnie popamiętają, a uwaga Jinx niczego nie zmienia - czułem jak Carmen mocniej ściska moją dłoń - Będzie dobrze - mruknąłem do niej - Wrócimy jak najszybciej. A teraz w drogę!
- Musimy jeszcze iść do Bei. Mimo wszystko trzeba ją powiadomić.
- Ja tu zaczekam - zadecydowałem - Wszystko mam, a nie chcę krążyć bez potrzeby i nabawić się jeszcze siniaków. Ten dom jest za cichy. Carmen idź z nią.
Słyszałem jeszcze tylko oddalające się kroki. Zacząłem nucić coś pod nosem czekając aż wróci Stepe.
- Pożałują, że postanowili tknąć Mustanga - wymamrotałem do siebie.
- I Bucefała. Możemy ruszać.
- Cicha jesteś - skrzywiłem się w stronę głosu Stepe - Albo ten dom tak dobrze tłumi kroki.

środa, 12 lutego 2014

Stepe - wściekła...

Z wściekłością wmaszerowałam do mojego pokoju. Przed otrzymaniem złej wiadomości naprawiałam rozlatującą się przybudówkę za domem. Rzuciłam młotek na podłogę. Dlaczego? Odebrali mi ukochaną "osobę" w jednostce. Mojego Bucefała. Ogromnego, czarnego, spokojnego... Muszę go odzyskać.
 Przeklinając po rosyjsku, spakowałam podróżną torbę, wsunęłam gogle na czoło i przepasałam się grubym, wielofunkcyjnym paskiem. Zapięłam wszystkie sprzączki u butów i przewiesiłam gitarę przez ramię. Lnianą ściereczką przetarłam ręce czerwone od rdzy, wsunęłam ją do kieszeni, gdzie spoczywał nadajnik.
 Głośno tupiąc, zeszłam na dół. W holu stał Sans trzymając za ręce Carmen. Uśmiechnęłam się. Dobrze, że ten cinik znalazł sobie miłość. Może nie będzie już tak zgorzkniały? Tak słodko razem wyglądali... Oboje niebezpieczni. 
 Nagle mężczyzna obrócił się w moją stronę.

(Sans? Carmen?)

Ravena - transformacja!


Jinx wyjęła skądś moją skrzynkę.
-Co ona tu robi? Ktoś z was zabrał ją z mojej sypialni?- pytałam oburzona. Nie mieli prawa dotykać moich rzeczy. Szczególnie tej.
-Nie unoś się. Nie wiemy skąd się tu wzięła. Po prostu już tu stała.- próbowała mnie uspokoić szefowa. "Już tutaj była tak? Ciekawe". Chwyciłam szkatułę w dłonie i ruszyłam- jak mi się na początku zdawało- do wyjścia, ale doznałam bolesnego spotkania ze ścianą. Z głuchym łomotem upadłam na ziemię i wypuściłam skrzynię. Szybko sprawdziłam czy się nie otworzyła ale nie. Wstałam i stąpając powoli wymacałam drogę na korytarz.
-Hej stój.- zatrzymała mnie Bea.- Gdzie ty idziesz? Musimy się tobą zając.
-Idę do siebie. Nie jestem dzieckiem żebym potrzebowała niańki.
-Ale jesteś ślepa!- wydarła się Bea. Czułam, że z nosa leci mi krew. Co za idiota postawił tam ścianę?! Czułam na sobie wzrok rozmówczyni i słyszałam oddechy pozostałych osób. Brakowało tylko jednej najbliższej memu sercu. Usiadłam na podłodze i kluczykiem wiszącym na delikatnym łańcuszku na mojej szyi otworzyłam szkatułę. Usłyszałam, że kilka osób głośno wciągnęło powietrze. Wiedziałam dlaczego. W otwartej skrzyni zobaczyli twarze wycięte martwym ludziom. Oni sami tego chcieli. Chwyciłam pierwszą twarz jaka leżała i wyjęłam nóż przytwierdzony do wieka. Delikatnie nacięłam sobie skórę wzdłuż owalu twarzy i przyłożyłam twarz. Poczułam delikatne szarpnięcie i szczypanie. Usłyszałam, że ktoś zwymiotował. Dalej siedziałam na zimnej posadzce w holu otoczona przez przerażoną publiczność. Poczułam jeszcze tylko lekkie mrowienie i wszystko ustało. Otworzyłam oczy. Wszyscy przyglądali mi się z otwartymi ustami. Sans obejmował wycierającą usta Carmen. Wstałam i zamknęłam kopniakiem szkatułę. Podniosłam ją i zaniosłam do sypialni. Spojrzałam w lustro- wyglądałam jak niedożywiona 13-sto latka i do tego chłopczyca. Wyglądałam prawie jak chłopak. Szare oczy, krótkie ciemne włosy. Przebrałam się i zeszłam na dół. Podłoga była już czysta. Jednostka siedziała milcząca w salonie. Usiadłam na kanapie i założyłam nogę na nogę.
- Teraz widzę więc chyba mogę z wami iść nieprawdaż?

niedziela, 2 lutego 2014

Beatrycze - coś naprawdę poważnego

- Pewnie zastanawiacie się, o co może tym razem znowu chodzić - zaczęłam, gdy wszyscy prócz nieprzytomnej Raveny zebrali się w salonie. - Otóż chwilę temu przybiegł posłaniec z wiadomością - pokazałam im zwinięty pergamin owinięty zieloną wstążką. - Wydaje mi się, że sprawa się trochę skomplikowała - spojrzeli po sobie, gdy podałam Stepe list. Zaczęła czytać, a jej oczy robiły się coraz większe.
- Porwali nasze konie?! - wyszeptała oniemiała. Sans był bardziej dobitny.
- Że co takiego?! Nasze konie? Zabrali Mustanga? Nie daruję...
- A konkretniej... piraci - powiedziałam twardo. Nie był czasu na czcze pogróżki, mieliśmy umówioną wizytę z Bellą Swift. - Wyspecjalizowana policja podniebna już zaczęła ich ścigać. Po prostu ich dojazd tutaj się trochę opóźni. Tymczasem...
- Jeśli coś stanie się Mustasiowi - przerwał mi ślepiec. - zemszczę się.
- Jesteś zbyt pochopny - wtrąciła Carmen. Jinx tylko się śmiała z jego reakcji.
- Z czego się ryjesz? - warknął na niebieskowłosą.
- Jesteś ślepy, Sans! Haha! Ty i zemsta!
- Wszystko się ułoży, nie zwracaj na nią uwagi - próbowała uspokoić mężczyznę Carmen. Stepe wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Sytuacja była okropna, musiałam interweniować.
- Jeśli chcecie zostać w kwaterze, to proszę bardzo. Możecie poczekać, czy iść do portu. Jeśli wam się uda, możecie wynająć statek na koszt Sztabu. Weźcie to - dałam nadajniki Stepe i Sansowi, starsze modele, bo tylko takie miałam na miejscu. - w razie czego, damy znać. A jak zrobi się gorąco, wy też możecie do nas mówić. Jeśli odwiedzimy magazyn, przyniesiemy wam lepsze. Jest mi naprawdę przykro.
- Co ty możesz o tym wiedzieć - stwierdził Sans, ale narzędzie przyjął i schował.
Udałam, że tego nie słyszałam.
- Carmen, Jinx, my wybierzemy się do tamtej kobiety jeszcze dzisiaj. Może w między czasie obudzi się Ravena... - tutaj usłyszałam tłumione dźwięki i przekleństwa od strony schodów. Skinęłam na brunetkę. Po chwili wróciła, podpierając ślepą Ravenę.
- Idę z wami... - wyjęczała.
- Nie, jesteś słaba. Powinnaś odpoczywać. Poza tym, twoja twarz... - spróbowałam zaprotestować, jednak ona ciągnęła dalej.
- Gdzie jest moja szkatuła?
- Ta skrzynia? Tutaj - odparła Jinx, wysuwając ją zza kanapy.
Ravena prowadzona przez Carmen otworzyła ją i wyjęła z niej... maskę.

Ravena - Przebudzenie

Otworzyłam zbolałe oczy. Spróbowałam wstać ale ból w kręgosłupie mi to uniemożliwił. Opadłam z powrotem na stos miękkich puchowych poduszek. Ciemność zalegająca mi przed oczami wprawiła mnie w złość. Poczułam, że po policzkach spływają mi łzy. Otarłam je szybko rękawem. Poczułam znajomy materiał mojego płaszcza. Zaczęłam zastanawiać się od jak dawna tu leżę. Dzień? Tydzień? A może nawet miesiąc? Wszystko było możliwe. Zaspana ponowiłam próbę wstania. Usiadłam ciężko na łóżku. Chwyciłam się ramy i spróbowałam wstać. Podparta uniosłam się z trudem by po chwili znaleźć się na podłodze z głuchym dudnięciem. Podniosłam się z klęczek wsparta o komodę. Wyczułam obok przepływ powietrza. Najprawdopodobniej drzwi. Udało mi się wstać ale każdy krok był dla mnie jak chodzenie po szkle. Nacisnęłam klamkę i wyszłam na korytarz. Znalazłam poręcz i ostrożnie zaczęłam stąpać wzdłuż niej. Gdy natrafiłam na schody o mały włos uniknęłam ponownego upadku. Zaczęłam stąpać niezdarnie licząc stopnie. Jeden, dwa... Przypomniałam sobie w myślach gdzie mogłam znaleźć resztę jednostki. Sześć, siedem, osiem... Ciekawiło mnie też kto odnalazł mnie w ciemnym zaułku. I co tam robił. Piętnaście, szesnaście, siedemnaście... Spodziewając się kolejnego stopnia uderzyłam stopą w płaską powierzchnię podłogi. Ruszyłam w prawo zgodnie ze wskazówkami podsuwanymi przez moją pamięć. Natrafiłam dłońmi na wieszak stojący w rogu. Po lewej była jadalnia. Znalazłam rzeźbioną bogato klamkę i nacisnęłam. Mechanizmy ustąpiły i drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia. Do pomieszczenia wpadł podmuch orzeźwiającego powietrza. Usłyszałam jak ktoś wyszeptał moje imię.

środa, 22 stycznia 2014

Sans - coś poważnego?

Na takie pytanie parsknąłem i rozluźniłem się. Objąłem ją ramieniem i uśmiechnąłem się.
- Och Carmen - westchnąłem.
Moje myśli galopowały od przeszłości, przez teraźniejszość do wydarzeń przyszłych, które ze względu na to co było i jest, napawały mnie obawami. Siedzieliśmy przytuleni do siebie kołysząc się delikatnie. Starałem się wszystko uporządkować, a Carmen milczała jakby wiedziała, że potrzebuję tej chwili.
- Wszystko się ułoży - odezwała się wreszcie.
- Obyś miała rację - wyszeptałem i pogładziłem ja po włosach.
Były cudowne w dotyku - aksamitne i miękkie. Jednak coś przerwało naszą sielankę. Dokładnie to było pukanie. Usłyszałem skrzypienie otwieranych drzwi. Carmen się wyprostowała.
- Chodźcie - to był głos Stepe - Coś się kroi. I  to coś poważnego - była podenerwowana i podniecona.
Carmen wstała pierwsza i podała mi rękę. Stepe  już nie było. Dało się za to słyszeć jej kroki na korytarzu. Uśmiechnąłem się smutno  i za pomocą Carmen opuściłem swój pokój.
- Ciekawe o co może chodzić - powiedziałem, gdy ona zamykała drzwi.
- Słyszałeś coś poważnego - pokręciłem tylko ironicznie głowa na jej słowa.
- Oby tylko nie przesadnie poważnego.

wtorek, 21 stycznia 2014

Carmen - przytulisz?

Po ostrej wymianie zdań Beatrycze i Sansa przeprosiłam Jinx* i pobiegłam za ciemnowłosym mężczyzną. Zdążył już przejść połowę korytarza gdy go do goniłam i złapałam za rękę.
- Sans.. - zaczęłam cicho. Nie odpowiedział tylko szedł dalej. Gdy doszedł do drzwi swojego pokoju zagrodziłam mu drogę.
- Sans - zaczęłam ponownie.
- Odsuń się Carmen... - powiedział cicho.
- Sans, oni...
- Trudno - znowu mi przerwał.
- To mogę chociaż wejść? - zapytałam.
- Możesz - odpowiedział po chwili.
Weszliśmy do jego pokoju, a on usiadł na łóżku. Po chwili wskoczyłam na "wolne miejsce" obok niego, oparłam o zagłówek i  złapałam Sansa za rękę.
- Sans, posłuchaj mnie - powiedziałam - Tylko nie przerywaj - zastrzegłam z delikatnym uśmiechem
- Bea nie chciała Cię urazić... Stepe... Stepe nie wiedziała, że nie powinna pytać... Nie wytłumaczyłeś mi tego jak mi... Sans.... - wtuliłam się w niego. Poczułam, że spiął się lekko czekając na dokończenie zdania. - Przytulisz mnie? - zapytałam, a słysząc jego parsknięcie zachichotałam.


*skorygowałam na Jinx bo pewnie to miałaś na myśli :)*


Posted via Blogaway

niedziela, 19 stycznia 2014

Sans - nie widzi człowieka w człowieku

- Dobre - prychnąłem rozbawiony - Dobre - powtórzyłem - A skąd mam coś wiedzieć?
- Już się wplątałeś. Za późno.
- Jesteś spostrzegawcza, nie powiem.
- Czego nie powiesz - złapała mnie za słowo.
- To było... a nie ważne. Nie powiem, co wiem.
- Ja mam coś dla ciebie, a ty dla mnie. Jak nie powiesz to i ja nie powiem - Bea próbowała się targować.
- Przykro mi, ale obowiązuje mnie tajemnica zawodowa - wykrzywiłem usta w kwaśnym grymasie - Nie powiem, że jest mi to na rękę, bo to nie prawda. Nie mogę ci powiedzieć. Na chwilę zapadła cisza. Dziewczyna szykowała kontratak. W tej chwili zdążyłem co nieco przemyśleć.
- Czemu uważasz, że ONA nadal ma rude włosy? Z łatwością mogła je zmienić. Płaszcz i aksamitny głos powiadasz? To o niczym nie świadczy. - Byłem zdegustowany. Mieć przed nosem taką możliwość i nie móc skorzystać.
 Człowieku Rav nam leży na łóżku, Floki może nie żyć, a ty mówisz, że nie powiesz?! Zobacz człowieka w człowieku! 
- Wybacz - podniosłem się - Ja nie widzę - uśmiechnąłem się zadziornie i skierowałem tam, gdzie według moich przypuszczeń były drzwi.

Beatrycze - sprawa Raveny

- Dziewczyna jest w ciężkim stanie - zaczął Abraxas Whiteen, gdy wszyscy wyszli do pokoju.  - Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
- Ale przeżyje? - zapytałam. Okropna sytuacja. Jeszcze tamta twarz... aż mnie ciarki przechodziły.
- Miejmy taką nadzieję. Na pewno będzie długo spała.
Zaklęłam pod nosem. To opóźni naszą misję. Będziemy zmuszeni ją zostawić.
- Jak długo?
- Nie wiem... Przykro mi.
- Czy potrzeba jej czegoś więcej?
Doktor tłumaczył mi dawkowanie leków, zmiany opatrunków i parę innych nudnych rzeczy.
- Jak my się panu mamy odwdzięczyć? - zapytałam przy wyjściu.
- Naprawdę nie trzeba, panna Carmen wynajmuje mi dom... - wykręcał się Abraxas, ale byłam nieugięta. Wyciągnęłam butelkę dobrej, polskiej wódki i ofiarowałam dobremu lekarzowi. Ten uśmiechnął się tylko, wahał chwilę i na koniec maszerował ciemną ulicą w stronę poprzecznej.

Weszłam do pokoju. Zastałam drużynę z kwaśnymi minami, nic a nic im się nie dziwiłam. Jack z Carmen szeptali coś po sobie,
- Mamy problem. - powiedziałam.
- Problem to mało powiedziane - stwierdziła Carmen.
- Co jej się stało z twarzą? - wypaliła prosto z mostu Jinx. Sans zakrył czoło dłonią.
- Co się dzieje, Sans? - zapytała Stepe.
- Nieważne. - odparł. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Ty coś ukrywasz. Nie łudzę się, że powiesz nam co - myślałam gorączkowo... informacja za informację. Przypomniał mi się jeden incydent, całkiem zatarty przez wypadek Raveny. Czerwonowłosa dziewczyna... - Dziewczyny, mam prośbę. Mogłybyście zabrać Ravenę do jej pokoju? Będzie spała, utrudni nam robotę.
- Ale... - próbowała bronić się Jinx, ale przerwała jej Stepe, szepcząc coś o byciu "sam na sam".
- Dziękuję - uśmiechnęłam się ciepło. - Sans, widziałam czerwonowłosą dziewczynę w płaszczu, o aksamitnym głosie - mężczyzna wyraźnie się ożywił. Gdyby miał oczy, na pewno świeciły by teraz jak u dziecka.
- Gdzie?
- Co wiesz na temat Raveny? Oko za oko, Sans.

Sans - dla Twojego bezpieczeństwa

- Och Carmen! Jak możesz tak mówić? Czy się domyślam... I tak i nie złociutka. I tak i nie.... - powtórzyłem w zamyśleniu.- To może uchylisz rąbka tajemnicy? - czułem jej głowę na ramieniu.Zapach jej włosów wdzierał się w moje nozdrza.- Nie póki nie będę pewny. Nie mogę obciążać cię ta wiedzą. Może kiedyś... Wszyscy którzy wiedzieli za dużo umarli. Tylko ja żyję, ale nie mam oczu. Tak mi powiedziano "za dużo widziałeś". I nie chcę byś ty "za dużo" wiedziała, bo to by cię naraziło. Ja wiem wiele. Inni się nie spodziewają jak wiele. Musiałem wiedzieć. Byłem harmonią.... Ktoś miał plany, które mogły namieszać, uciszałem go. Ktoś robił coś "za dobrze", usuwałem go. Lub kazałem usunąć. Ale cos się pokręciło. Wróg był przygotowany. Zmiażdżył agencję, ale pokonał go ktoś spoza niej. Tego sie nie spodziewał, ze stare rachunki kiedyś go dopadną. Jednak strasznie odbiegliśmy od tematu. Czyli w skrócie, nie powiem ci dla twojego bezpieczeństwa - oparłem swoją głowę o jej i słuchałem konwersacji reszty.Rav odzyskała na przytomność, ale tylko po to, by poinformować nas, że Floki nie żyje. Wiele zataiła przed Beą. I oszukała nawet mnie, ale tylko chwilowo. 

Carmen - Sans??

Usiadłam Sansowi na kolanach, na co pokręcił tylko głową. Wokół wszyscy rozmawiali o wypadku Rav.
- Sans, domyślasz się kto to zrobił? - zapytałam cicho
Nie odpowiedział tylko odchylił głowę do tyłu.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - mruknęłam - Nie ufasz mi? - zapytałam kładąc głowę na jego ramieniu.

Ravena - sen o Sovn... o Valhalli :)

Ogień palił moje żyły. Czułam, że po twarzy ściekają mi strugi krwi. Nie wiem nawet kiedy zasnęłam z policzkiem przytulonym do zimnego bruku. Śniłam- a może w jakimś stopniu umarłam. Widziałam stół w mojej ojczyźnie. A przy stole ich- ojca i matkę, moich braci i Flokiego. Ucztowali. Gdy mnie zobaczyli wznieśli radosne okrzyki zapraszając mnie do uczy. Czyżbym była w Valhalli? Mitycznej krainie, o której tyle czytałam? Ruszyłam w ich kierunku gdy drogę zaszła mi zakapturzona postać.Wiedziałam kto to jest. Ojciec wszystkich. Bóg nad bogami. Odyn. Na jego ramieniu siedział kruk. Zamiast jednego oka miał ziejącą pustkę.
-Nie możesz do nich dołączyć. Mam co do ciebie inne plany.
-Ale czy ja nie umarłam?- zapytałam nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć.
-Teoretycznie. Ale choć wiem, że w ostatecznej bitwie byłabyś zasłużonym sprzymierzeńcem Muszę prosić cię o inną przysługę.- Podszedł do mnie ojciec podając kufel piwa. Złoty napój połyskiwał w świetle słońca. Spojrzałam mu w oczy... I odwróciłam się. Poczułam, że spadam. Spadałam niemiłosiernie długo. Obudziłam się w miękkim łożu. Słyszałam głosy. Sans'a, Beatrycze, Jinx i reszty jednostki. Ktoś spytał o Flokiego. Przyszło mi na myśl, że przecież on nie żyje. Chyba nawet powiedziałam to na głos. A potem znów zasnęłam.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Zaprawdę, powiadam Wam...

Po dłuuuuugiej przerwie znów jesteśmy na wizji :). Przepraszam Was za to bardzo, ale po prostu musiałam odpocząć. Od wielu rzeczy, także od komputera. Poza tym miałam drobne problemy techniczne z bloggerem, ale nie martwcie się - sytuacja opanowana. Możemy wracać do naszej misji ;)

Poza tym zostałam zasypana wiadomościami odnośnie nominacji do LBA. Muszę sama ogarnąć o co do końca z tym chodzi, ale dziękuję :). Nie zawiodę.

Także pióra do rąk, słuchawki na uszy, lampka zapalona, a gogle na nos! I w drogę!

Sans - wypadek Raveny

Sprawdzaj puls i gorączkę. Tylko gdzie jest ta Rav? Jakoś dobrnąłem do łóżka, na którym leżała. Znalazłem nadgarstek i głowę. Stepe przyniosła wody i obłożyła Rav głowę mokrą szmatą. Ogółem wszyscy stali nad nieprzytomną. Nie było to pasjonujące zajęcie. Usłyszeliśmy kroki. To Carmen wracała z lekarzem. Bea szukała Flokiego, a Jinx poszła po tabletki. Lekarz kazał nam się odsunąć. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Carmen złapała mnie za rękę. Badanie trwało dłużej. Jinx wróciła z tabletkami i prawie wszyscy rozprawiali o tym gdzież to się podział Floki. Usiadłem na jakimś krześle. Koło rozmów siedziało niedaleko, bo wszystko słyszałem. Carmen usiadła mi na kolanach. Pokręciłem tylko głową z uśmiechem. Co się ze mną narobiło. Reszta na razie nie zwróciła na to uwagi. Za bardzo przejęło ich zniknięcie Flokiego. Lekarz w końcu skończył i przywołał do siebie Beę. Szeptali coś chwilę. W tym czasie kółko rozmów umilkło. Oparłem sie na krześle. W pokoju panowała niezmącona cisza. Tylko szepty Bei i lekarza. W końcu i one umilkły. Bea chyba nad czymś myślała, bo jeszcze chwilę się nie odzywała.
- Chyba kroi się coś poważnego - wyszeptała mi do ucha Carmen.
Kiwnąłem delikatnie głową. Przetarłem ręką czoło i odezwałem się. Może to był błąd. Ale było już za późno na odwrót.
- No co jest grane? Co się stało, tak w ogóle? Wyszli sobie i Bea znalazła zemdloną Rav. Czy jeszcze o czymś nie wiem? Bo panuje tu atmosfera jakby coś sto razy gorszego się stało.
- Sans - Carmen chwyciła moje ramię - Zemdliło ją, ale jej twarz leżała obok. Odłączona od głowy - wyszeptała.
Oczywiście w tej ciszy każdy to słyszał. Trochę mnie to zmyliło. Jeszcze chwila namysłu i bingo! No tak Rav! Słyszałem coś o tej sprawie. Była bratanica niejakiego Rolla. Paskudny gość. Coś słyszałem, ale się nie wtrącałem. Moja sprawa była z tym związana, ale nie aż tak, by się mieszać. Nikt z nich nawet nie wiedział o moim istnieniu i nie chciałem tego zmieniać. Nic więc teraz nie powiedziałem. Tylko milczałem. Miałem nadzieję, że wydam się zdziwiony lub zszokowany tym faktem. I że się nie domyślą że coś wiem.

Jinx - wypadek Raveny

Siedzieliśmy sobie spokojnie przy kolacji. Prawie cała ekipa. Nie było tylko Bei, Raveny i Flokiego. Jedliśmy, żartowaliśmy... rozmawiał ze mną nawet Sans. Odpowiadałam mu uradowana faktem, że chyba nie jesteśmy już śmiertelnymi wrogami. Nagle przez główne wejście wparowała Bea. W ramionach trzymała zakrwawioną Ravenę. Dziewczyna wyglądała dość dziwnie... No dobrze. Wyglądała jakby ktoś właśnie kilka razy przejechał jej nożem po twarzy. Wszyscy pobiegli za dowódcą do komnaty chorej. Położyła ją na łóżko i zaczęła wydawać polecenia (nie lubię używać w stosunku do siebie wyrażenia "rozkazy"). Szybko wróciłam z owymi "tabulami" po, które mnie wysłała. W drzwiach przepuściłam Stepe i wzięłam od niej jedno z dwóch wiader, które ze sobą targała. Carmen wciąż nie było. Sans i Beatrycze kręcili się z zaskakującą szybkością wokół łoża.

-Gdzie jest Floki?- zapytała. Każdy (oprócz Sansa, który zaczął jednak bardziej nasłuchiwać) rozejrzał się dookoła ale nikt nie znalazł przyjaciela Raveny.- Cholera gdzie on jest?!

-Nii... - usłyszeliśmy ciche postękiwanie.- Niii... Niie żyyje...- wszyscy spojrzeli na Rav. Z rozchylonych, pękniętych warg sączyła się krew a z oczu (których tęczówki były teraz białe) płynęły strumienie łez. Nie mogłam zrozumieć jak w tej małej dziewczynie mieści się aż tyle wody!

Wszyscy patrzeli po sobie zaszokowani. Jak to Floki nie żyje? Dlaczego? Mieliśmy ochotę spytać.

-Gorączka skoczyła. Pospieszcie się!- zawołał Sans. Ja i Stepe pobiegłyśmy do łazienki z wiadrami i nalałyśmy wodę do rzeźbionej wanny. Beatrycze wbiegła z Raveną na rękach i umieściła ją w wannie.

-To z mało. Stepe biegnij do kuchni! Morze jest tam lód. Dużo lodu!- Stepe pobiegła. Ja stałam obok dowódcy. Do łazienki weszła Carmen. Za nią stał mężczyzna w brązowym płaszczu i torbą w tym samym kolorze. Siwiejące wąsy były ułożone w śmieszny sposób. Podbiegł do chorej i uważnie ją obejrzał. Według mnie trwało to zbyt długo.

-Może w końcu wyciągnie pan coś z tej walizeczki, da jej pan to i będzie po krzyku?!- powiedziałam. Doktor spojrzał na mnie z opanowaniem.

-Cierpliwości młoda damo.- Nienawidzę opanowanych osób. Lekarz wyprosił nas z pomieszczenia. Wszyscy padliśmy na wielkie łoże. Pościele były trochę zakrwawione. Nikt nie przerywał ciszy. Sans leżący po mojej lewej stronie zdjął okulary i otarł spocone czoło. Do pokoju wpadła Stepe. Położyła przed łóżkiem torbę z kostkami lodu.

-Co się dzieje? Chyba mi nie powiecie, że...- zaczęła trwożnie.

-Nie! Przyszedł lekarz. Nie widziałaś go bo do kuchni idzie się w przeciwnym kierunku niż do wejścia.- wyjaśniła Carmen. Doktor słyszący wymianę zdań otworzył drzwi.

-Podaj mi ten lód.- Stepe zrobiła to o co ją poproszono. Potem dołączyła do nas.

-Ale się urządziła co?- powiedziałam.- Właściwie to ciekawe co się stało...

Carmen - Panie Whiteen!...

Beatrycze przyniosła pokiereszowaną Rav.
- Carmen, idź po jakiegoś lekarza - zwróciła się do mnie, więc wybiegłam szybko z tymczasowej kwatery. Buty stukały o bruk, a ja przypomniałam sobie, że wynajmowałam mieszkanie jakiemuś zielarzowi-lekarzowi. Skierowałam się do 7 poprzecznej, bo tam znajdowało się moje małe mieszkanko. Biegiem pokonywałam kolejne poprzeczne. Piąta.. Szósta... Siódma... Jest. Murowana kamienica wyglądała na opuszczoną, tylko na poddaszu paliło się nikłe światło. Przeskakując po 3 stopnie wpadłam na poddasze.

- Panie Whiteen! Dzień dobry! Tak... - zaczęłam wyjaśniać sytuację, a Abraxas Whiteen wkładał płaszcz. Wybiegliśmy z kamienicy.