Za chwilę wzejdzie słońce, choć w mieście słabiej to widać. Jechałam całą noc, więc byłam strasznie zesztywniała. Objęłam szyję czarnego, fryzyjskiego ogiera rękami w szarych rękawiczkach bez palców. Zamknęłam oczy i wytężyłam zmysły. Czułam jak opadam i się wznoszę gdy mój ogromny koń, Bucefał idzie po ulicy. Nazwałam go na cześć legendarnego Bucefała, konia Aleksandra Wielkiego. Słyszałam też stukot kopyt podkutych podkowami mojej roboty. Zapachy pyłu, spalin i oleju mieszały się w porannym, chłodnym z aromatami tłuszczu, pieczywa i mocnych trunków dochodzących z barów i ciemnych, mechanicznych wózków piekarzy. Do moich uszu dotarły śmiechy i muzyka, zapewne z jakiegoś klubu. Otworzyłam oczy. Mój rumak przechodził właśnie obok lokum z szyldem głoszącym "Halogen Club". Najwyraźniej zabawa właśnie się kończyła, bo z klubu zaczęła wylewać się fala ludzi i krasnoludów, niektórzy z nich się zataczali. Nagle Bucefał potknął się o leżący na ziemi pręt i popchnął jakąś kobietę, która upadła na ziemię.
- Och! Nic ci się nie stało? - zeskoczyłam z konia. I zaraz zacisnęłam zęby, bo kolana się pode mną ugięły, a stawy przeszyła krótka fala bólu. Trudno, jak się tak długo podróżowało w jednej pozycji, to mam za swoje.
Podskoczyłam do postaci i podałam jej rękę. Chwyciła ją, ale syknęła i ją puściła. Z jej ręki pociekła cieniutka strużka krwi.
- Pilnuj swojego konia! - powiedziała i zaklęła, bo właśnie odkryła, że otarła też drugą rękę i kolana, a także pobrudziła ubranie.
- Bardzo przepraszam za Bucefała, ale jak na każdym kroku z ziemi wystają druty, a tłum ludzi, z czego połowa jest podpita, nie mówię o tobie, wchodzi nam pod kopyta, na dodatek nigdy wcześniej nie byliśmy w takim mieście i dodatkowo zrobiłyśmy to przypadkowo, to raczej łatwo o taką sytuację. - wyrzuciłam z siebie jednym tchem i skrzyżowałam ręce na piersi, a wielki ogier potrząsnął grzywą. Nieznajoma, już podniósłszy się z ziemi, zmrużyła oczy i... zaczęła się śmiać.
Zrobiłam zdziwioną, choć bynajmniej nie zdenerwowaną minę. Kobieta podała mi rękę, a ja, nadal zbita z tropu.
- Trudno, rozumiem. - powiedziała z uśmiechem. - Wybacz za ten śmiech, ale ta sytuacja wydaje mi się lekko absurdalna. Spieszę się na spotkanie, wychodzę z klubu, a tu nagle wywala mnie ogromy, podobny do byka koń, a przecież tu rzadko widuje się żywe zwierzęta, złazi z niego blada dziewczyna z gitarą na plecach, wysmarowana sadzą i wygłasza powody które ją usprawiedliwiają, jej koń jej jakby przytakuje i... ogólnie to było lekko... dziwne, nie obrażając cię. A tak w ogóle jestem Beatrycze. - zakończyła swój wywód, przemywając i opatrując dłonie.
No tak, jestem dosyć ekscentryczna. Mam ponad piętnaście lat, dość niski głos, smoliście czarnego konia dwa razy większego ode mnie, zresztą czasem wydaje mi się że z nim rozmawiam. Plus rozczochrane włosy, upaprana twarz. Dodając do tego jeszcze archaiczną gitarę i sposób mówienia...
- Nie obrażam się, bo wiem że nie jestem do końca normalna. - przyznaję chichocząc. - Mów mi Stepe. Z wykształcenia inżynier. Wędrowny.
- Hmmm...inżynier. Przyda mi się inżynier. Może chcesz dołączyć do jednostki specjalnej "Sharp". Jestem jej dowódcą.
Specjalna jednostka? Przygody? Tak!!!
- Czemu nie? - odpowiadam z błyskiem w oku.
- A więc choć ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz