Usłyszeliśmy z pokładu krzyk "Przystanek! Stacja
portowa, pięć mil przed nami!". A więc niebawem ich porzucę. Wstali. Ja też się
podniosłem. Poczułem zapach miasta. Jakże osobliwy po zapachu nieba. Po
chwili byliśmy w porcie. Poczułem twardy grunt pod stopami. Crysis. Usłyszałem
konie czekające niedaleko. Pewnie sztorm nas opóźnił.
- To ja się zmywam -
wyszeptałem.
Ale Bea chwyciła mnie za ramię.
- Czekaj. Pomyślałam, że cię
to zainteresuje. Można tu znaleźć niejaką Bellę Swift. Ponoć ona może wiedzieć
coś o Chodzącej z Paryża. Tak tylko mówię....
Skierowałem twarz w stronę jej
kroków.
- Bea.... - zawołałem cicho za nią.
- Tak? - zatrzymała się.
-
Dzięki - wyszeptałem.
- Sans?
- Tak?
- Może jednak zostaniesz?
Zahaczymy o tą Bellę.
Pokręciłem głową.
- Najpierw jestem ten zły, a
teraz chcesz żebym został?
- Ci źli się przydają -
powiedziała.
Uśmiechnąłem się. Po czym westchnąłem.
- Ale nie oczekuj, że
się zmienię - powiedziałem.
- Nie oczekuję. A reszta chyba cię lubi mimo
trudnego charakteru.
- Nie zauważyłem.
- To ty. Ja mam oczy - nie
wiedziała czy nie przesadziła.
- Tym razem ci daruję to stwierdzenie -
szturchnąłem ją - To chodźmy do reszty.
Była z siebie zadowolona. Ja tylko
ironicznie kiwałem głową. Trafiła w chwile spokoju. Ma wyczucie. Ale ta uwaga
była niepotrzebna. Chociaż pewnie o to chodziło. Obyś żyła Carmen. Znajdę cię.
Ścisnąłem harmonijkę i naszyjnik w dłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz