-Rav, obudź się.- Floki potrząsał moją ręką. Usiadłam na futrach, na których wcześniej spałam. Dotknęłam dłonią opaski zawiązanej na moich oczach.- Nie, jeszcze nie. Może jednak będziesz widziała.- Wątpiłam w to ale nie śmiałam mu się sprzeciwiać.- Jesteśmy blisko lądu. Widzę port.- Usłyszałam, że złożył lunetę.
-Floki...-zaczęłam niepewnie- Proszę... pomóż mi zmienić twarz- wypuścił głośno powietrze. Zastanawiał się czy spełnić moją prośbę.
-Podaj szkatułkę... i sztylet.- Odszukałam dłońmi obok mojego posłania ciężką skrzynkę i wyjęłam spod poduszki sztylet. Podałam go Flokiemu. Położyłam się i poczułam szczypanie wokół mojej twarzy. Krew spłynęła po moich policzkach.
-Jaką chcesz twarz?- zastanowiłam się chwilę.
-Podobną do mojej- odrzekłam z tęsknotą. Znów westchnięcie. Floki poszperał chwilę w szkatułce i po chwili założył mi nową twarz. Nieistniejąca pięść uderzyła w moją pierś wyrywając mi oddech z płuc ale byłam do niej już przyzwyczajona i automatycznie pokonałam to uczucie. Poczułam, że Floki zsuwa z moich oczu opaskę. Chwilę zamarła w bezruchu. Potem zamrugałam. Spłynęła na mnie ogromna fala światła. Po chwili ujrzałam nad sobą zatroskaną twarz.
-I co?- zapytał- Widzisz?- Leżałam dalej z kamienną twarzą a potem wybuchnęłam śmiechem i rzuciłam mu się na szyję.- Myślę, że niedługo nie będziesz potrzebowała ani mojej pomocy ani szkatuły.- spojrzałam na niego pytająco.- Będzie ci wystarczała twoja moc.- zastanowił się chwilę.- I weź to.- Podał mi lustro. Rzeczywiście twarz była bardzo podobna do mojej. Niebieskie oczy, barwy północnego nieba, włosy były trochę jaśniejsze od moich a usta nieco wydatniejsze. Policzki rumieniły się delikatnie.
-Tak wpłynę do portu. Może nawet pochodzę tak kilka dni.- Spojrzał na mnie karcąco.
-Ale z umiarem.- Wykorzystując odzyskany chwilowo wzrok rzuciłam się do książek. Czytałam właśnie o nordyckich bogach gdy z pokładu usłyszałam głosy. Wyszłam na zewnątrz. Dobiliśmy do portu. Floki rozmawiał ze strażnikiem. Gdy mnie zobaczyli porozmawiali jeszcze chwilę z lepszymi humorami i strażnik odszedł.
-I co?-zapytałam.
-Schodzimy. Najpierw trochę się rozejrzymy a jeśli znajdziemy miejsce, w którym będziemy mogli się zatrzymać na dłużej, zabierzemy nasze rzeczy i sprzedamy statek.- Posmutniałam trochę ale wiedziałam, że tak trzeba.
-A gdzie właściwie jesteśmy?
-Prowincja londyńska.- powiedział i zszedł ze statku. Podążyłam za nim. Przechodziliśmy pomiędzy starymi budynkami i mijaliśmy znudzonych ludzi. Dorośli nie zwracali na nas uwagi, dzieci wytykały nas tłustymi paluszkami.Padał deszcz. "W domu na pewno sypie teraz śnieg"- pomyślałam. Ujrzałam przed oczyma wyobraźni jak biały puch zakrywa ciała moich najbliższych ale nie jest w stanie zasłonić krwi, której było tak dużo... Floki sprowadził mnie na ziemię. Staliśmy przy tablicy informacyjnej.
-Kilka miejsc powinniśmy odwiedzić. Spójrz.- Z mojej miny wyczytał, że dowodzenie na razie powierzam jemu.- Więc może najpierw ten uniwersytet?- pokazał mi budynek naszkicowany pod historią paru dzielnic. Kiwnęłam głową na dorożkę i ruszyliśmy ulicą pełną kałuży. Zamknęłam na chwilę oczy a gdy je otworzyłam byliśmy już na miejscu. Zapłaciłam i wyszliśmy z powozu. Weszliśmy do okazałej budowli. Nagle usłyszeliśmy wybuch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz