Weszliśmy do budynku. Grube kolumny podtrzymywały ogromne sklepienie, na którym wyryte wieki temu gwiazdy połyskiwały lekko. Hol był długi, ale wąski, wzdłuż którego znajdowały się sale i audytoria. Byłam tak zafascynowana, że nie zwróciłam uwagi, jak Sans zgubił się w tłumie.
- Sans, gdzie jesteś? Litości...
- Tutaj, tutaj! - wychwyciłam cichy głos mężczyzny. Abaddon powiedziała tylko, że mamy być za pół godziny w sali 9 i odeszła. Co ja też muszę robić!
- Sans? Ach, tu jesteś. - Znalazłam go, jak macał marmurową rzeźbę przedstawiającą mitologiczną Afrodytę. - To naprawdę nie jest najlepsze miejsce do tego typu zachowań!
- Co? - był wyraźnie zdziwiony, nie wiedział, czego od niego chciałam.
- Chodźmy się rozejrzeć, mamy pół godziny. - sprawdziłam na moim pozłacanym zegarku. - Weź mnie pod rękę, jak prawdziwy mężczyzna. Sam chciałeś nie wzbudzać podejrzeń.
Skierowaliśmy się w przeciwną do wyjścia stronę. Podziwiałam piękno szkoły i co jakiś czas opisywałam Sansowi co ciekawsze rzeczy. W pewnym momencie usłyszeliśmy wybuch. Dochodził z sali prof. Doyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz