Bea zabrała mnie pod rękę. Poinformowała Don, że idziemy i że spotkamy się później w jakimś gabinecie. Potem gadała z ta Raveną? Czy jakoś tak. Co jakiś czas czułem spojrzenie nowych na sobie. Gapcie się na dziwaka w słonecznych okularach z krwią na policzkach, proszę bardzo. Czułem się podle. Nie dość, że ta Bea zaczęła mnie denerwować, to ci musieli się gapić. Będziecie ze mną pracować przyzwyczajcie się! Weszliśmy do jakiegoś pokoju. usadzono mnie pod oknem. Ach! Świeże powietrze!
Choć nie. Brudne i smoliste. Skrzywiłem się. I znowu wzrok na mnie. Nie odwracając twarzy od wiaterku i kropli z otwartego (można się domyślić że było otwarte) okna, powiedziałem:
- Nie może się mi pani nadziwić, pani Rav?
Zmieszała się.
- Tak jestem ślepy i tak wiem, że pani na mnie patrzy. Czuje wzrok innych. Taki mój... dar. Ale uprzedzam, a Bea może potwierdzić, nie jestem przyjemnym gościem. I mogę się stać nieprzyjemny. Proszę patrzyć gdzie indziej.
Odwróciła wzrok, choć teraz Bea i ten drugi patrzyli na mnie.
- Wy też - warknąłem.
Odwrócili wzrok.
- Dziękuje. I Bea... Nie żałuj, że mnie przyjęłaś. Mogę się przydać z takim charakterem. Wiem coś o tym.
Nastała cisza, którą przerywało tylko brzęczenie muchy. Potem usłyszałem otwieranie drzwi. Don. Zawahała się.
- Cicho coś...
Uśmiechnąłem się.
- Chyba niechcący nastraszyłem nowych, a Bea chcąc się pokazać z dobrej strony dała mi spokój. Ale oberwie mi się za to. Wiem. Ale to - ściągnąłem okulary i odwróciłem się w stronę przeciągu - chyba świadczy że wiele zniosę.
I głuche "och". Wiedzieli już że ślepy, nie wiedzieli, że bez oczu.
- No co Rav i ty jak ci tam... To inne niż zwykła ślepota. Ale dla was to bez różnicy. Tylko gorzej wyglądam - uśmiechnąłem się nieprzyjemnie - Ale nosze okulary. Możemy iść po to zadanie. Mam dość bezczynnego siedzenia.
Wstałem, a ponieważ siedząc w cichym pomieszczeniu i za pomocą muchy umiałem się zorientować, sam podszedłem do drzwi i zahaczyłem o Don.
- Przepraszam. Pani przodem, pani profesor - wyjąkałem uprzejmą formułę i poszedłem za jej krokami. Ktoś nas wyprzedził. Pewnie Bea, by prowadzić w odpowiednie miejsce. Hol był cichy. Zajęcia pewnie się skończyły. Wyszliśmy przed budynek. Nadal kropiło. Gwizdnąłem i już po chwili siedziałem na Mustangu. Nie muszę się zdawać na Bea. Ruszyliśmy. Czułem jak krople spływały mi po twarzy, tam gdzie niegdyś krew. Pamiętam to, za dobrze. "Za dużo widziałeś". "Nie zabiję cię". Skrzywiłem się.
Pamiętam jeszcze te dziwne urządzenie. A potem na ulice, a jak! Bez oczu na ulicę! Chcieli torturować i zabić. Bylem dla nich za dobry, nawet bez oczu. Mustang zatrzymał się i usłyszałem głos Bea.
- Jesteśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz